Doświadczył tego – jak jakiś niekumaty – prof. Alessandro Strumia, fizyk teoretyczny z Uniwersytetu w Pizie. Strumia był również współpracownikiem Europejskiej Organizacji Badań Jądrowych CERN, prestiżowej instytucji zajmującej się zderzaniem cząsteczek, poszukiwaniem bozonów i otwieraniem portali czasoprzestrzennych do innych wymiarów. Był, no bo już nie jest. Bo jak jakiś pierwszy lepszy niekumaty wystąpił z referatem, w którym rażąco naruszył standardy politycznej poprawności.
Ba, nie tyle rażąco naruszył, ile frontalnie je zaatakował, wieńcząc tym samym dalszy rozwój swojej kariery zawodowej. Cóż za szaleństwo! Porywać się z logiką na największe świętości – to nie może się dobrze skończyć. Być może jednak Strumia liczył się z konsekwencjami i po prostu złożył swoje nazwisko na ołtarzu walki o zdrowy rozsądek? Jeśli tak – szapoba mu za odwagę. W środowisku naukowym takie występy nie przekładają się na wzrost popularki i notowań, jak w życiu politycznym (innymi słowy, Strumia nie mógł liczyć na efekt Palikota). Można więc stwierdzić, że prof. Strumia dokonał ataku kamikadze, w którym poświęcił swoją reputację i świetną robotę.
Poszło o kobiety. Nie w sensie erotycznym, tylko, powiedzmy, intelektualnym. W referacie wygłoszonym podczas warsztatów zorganizowanych przez CERN Strumia stwierdził, że „fizyka została odkryta i rozwinięta przez mężczyzn, a do świata nauki nie wchodzi się na zaproszenie”. Nie była to jednak bezczelna, szowinistyczna ofensywa wymierzona w płeć piękną. Chyba że kontrofensywa. Strumia zareagował w ten sposób na zjawisko dyskryminacji mężczyzn – tak, dyskryminacji mężczyzn – w świecie nauki, a w każdym razie fizyki wysokich energii, który Włoch reprezentuje.
Dyskryminacja polega na tym, że kobiety są zatrudniane w tej „branży” częściej, niż wynikałoby to z ich faktycznych osiągnięć naukowych. Cierpią na tym fizycy płci męskiej, którzy mają znacznie większy wkład w rozwój tej dziedziny. Cierpią zresztą nie tylko oni, bo również podatnicy finansujący badania (w tym kobiety), a także – pozwólmy sobie na drobne zaokrąglenie – ludzkość, zakładając, że ludzkość odnosi korzyść z odkryć naukowych fizyków wysokich energii (to nieco idealistyczne założenie, ale jeśli ludzkość nie odnosi takiej korzyści, to po cholerę te badania w ogóle finansować).
Prof. Strumia nie leciał oczywiście ulicznym beefem z mównicy, tylko argumentował za pomocą danych. Jednym z głównych kryteriów osiągnięć w nauce jest cytowalność w mediach typu peer reviewed, czyli podlegających recenzji naukowej przez kolegów z branży. Ze statystyk wynika, że cytowalność, jaką uzyskują naukowcy płci męskiej, jest wyższa. Bo szowinizm! – zabulgoczą feminiurki. Otóż nie. Cytowalność jest wyższa w miarę rozwoju kariery naukowej mężczyzn, ponieważ na początku drogi naukowej jest taka sama lub bardzo zbliżona zarówno dla kobiet, jak i mężczyzn.
Mówiąc prościej, obie płci zaczynają równo, ale faceci ogarniają
lepiej i rozwijają się szybciej, tym samym bardziej przyczyniając się do postępu naukowego, a więc i cywilizacyjnego. Ogarniają – podkreślmy: statystycznie rzecz biorąc – lepiej fizykę wysokich energii, nie kulturoznawstwo czy dżender studies. W „humanistyce” lepiej radzą sobie kobiety. Podobnie zresztą jak w wielu innych dziedzinach pracy i życia. Również tych wymagających posługiwania się złożonymi konstrukcjami myślowymi, inteligencją, np. emocjonalną, oraz rozmaitymi narzędziami, w które wyposażył nas Pan Bóg i/lub natura. Tak to już jest, ale o tym coraz trudniej jest mówić głośno i otwarcie, bo można wylecieć z życia publicznego do drugiego obiegu.
Prof. Strumia został zgrilowany przez cały postępowy świat, a pod petycją oprotestowującą jego „skandaliczne” wypowiedzi podpisało się aż 1,6 tys. naukowców. To podobno mniej więcej jedna setna wszystkich etatów w fizyce wysokich energii, co daje nadzieję na zdrowy rozsądek reszty tej społeczności. Niestety rozmawianie o faktach to we współczesnym świecie dość ryzykowna działalność. Nawet jeśli powołujemy się na twarde dane w rodzaju liczb. Bo oprócz liczb niezbędna jest ich właściwa interpretacja. Właściwa, czyli ideologiczna, a jeśli ideologiczna, to zgodna z ideologią politycznej poprawności vel powszechnej równości.
Nie tylko klasowej, ale również płciowej, rasowej, religijnej, orientacyjnej i w ogóle wszelakiej. Bo przecież nie jesteśmy istotami, które pięknie się od siebie różnią na rozmaite sposoby, potrafiąc przy tym w miarę zgodnie współżyć, tylko ludzkim mrowiskiem, które trzeba wyzuć z różnorodności i zamienić w jednorodną populację niewolników. Zamiast spontanicznego wielogłosu – ideologiczny jednogłos. Zamiast realnego multikulti suwerennych kultur – globalna monokultura.
Pan Dobrodziej