MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

10/09/2018 06:00:00

Felieton: Czterogodzinny tydzień pracy

Felieton: Czterogodzinny tydzień pracyPracować jak najmniej, zarabiać jak najwięcej. Najlepiej przez internet – żeby móc podróżować po świecie lub zamieszkać w egzotycznych krajach. To aspiracja „cyfrowego” pokolenia, które chce wytwarzać pieniądze z powietrza i cieszyć się lekkością bytu.
„Czterogodzinny tydzień pracy” to tytuł książki Timothy’ego Ferrissa, która opisuje przedmiot marzeń milenialsów: pracować jak najmniej, a jednocześnie mieć środki na wygodne życie. Nie czytałem jej, bo nie przepadam za lekturą poradników życiowych, ale z omówień wiem, co reklamuje. Przynajmniej z grubsza. A zatem z grubsza – chodzi o szeroko pojętą elastyczność działania, rozglądanie się za nowymi możliwościami, bardziej kreatywne kształtowanie swojego życia zawodowego i optymalizację pracy. Przykłady? Podam dwa.

1) Wyciągnięcie praktycznych wniosków z zasady Pareto. To quasireguła o bardzo szerokim odniesieniu w obszarze ekonomii i do pewnego stopnia poza nią. Mówi ona, że z ok. 20 proc. obiektów związanych jest ok. 80 proc. zasobów. Jeden z najczęstszych – i najbardziej adekwatny w tym przypadku – przykładów jej konkretyzacji jest następujący: 20 proc. klientów przynosi 80 proc. wpływów. Ferris wyciąga z tego wniosek, że w takim razie warto skupić się na 20 proc klientów lub działań, które przynoszą najlepsze rezultaty i odrzucić pozostałe 80 proc. No, chyba że jesteśmy etatowcami – czego Ferris nie pochwala.

2) Przeprowadzka do tańszego kraju. To rozwiązanie w duchu cyfrowego nomadyzmu, czyli tułactwa doby internetu. Założenie jest proste: jeśli chcesz pracować mniej, ale nie wystarcza ci na życie w miejscu, w którym mieszkasz, zmień lokalizację. Na przykład z USA przeprowadź się do Tajlandii. Albo z Polski na Ukrainę. Chociaż przeprowadzka z Polski do Tajlandii też wychodzi in plus finansowo. Jeśli odjąć cenę biletu, pomijalną w przypadku długoterminowego planu, na życie w tropikach wystarczy nadwiślańska pensja minimalna. To taka współczesna odmiana emigracji ekonomicznej, trochę przewrotna w kontekście tej, którą uprawiali Polacy wyjeżdżający do UK w zeszłej dekadzie. Tamta była emigracja zarobkową, ta jest – z braku lepszego określenia – konsumpcyjną. Bo nie chodzi o to, żeby więcej zarabiać, tylko taniej konsumować.

I tu pojawia się jakiś zgrzyt, przynajmniej na mój słuch. Trochę z gatunku tych, które można odczuć na wieść, że rodziny mające powyżej 10 tys. zł na gospodarstwo domowe pobierają 500+. To akurat skutek bezmyślności socjalizmu – w wyżej opisanym przypadku chodzi natomiast o konsekwencje globalizacji. A konkretnie o to, że niewielka część ludzkości może korzystać z przywilejów gwarantowanych im przez miejsce pochodzenia i wozić się z pańska po reszcie świata, której mieszkańcy nie mogą skorzystać z „renty geograficznej”. To zestawienie rysuje się dość jaskrawo w krajach południowo-wschodniej Azji.

W miejscach, gdzie ubóstwo, miesza się z biedą, a bieda z nędzą mości sobie gniazdka nowa, międzynarodowa klasa społeczna, której znakiem rozpoznawczym są ajfony i makintosze. Jej przedstawiciele przesiadują zwykle w starbucksopodobnych kawiarniach, stworzonych specjalnie z myślą o nich, i pracują zdalnie nad pomnażaniem stanu konta. Lub nie pracują. Bo ideologią cyfrowych nomadów jest dochód pasywny, czyli zdolność uzyskiwania dochodu bez konieczności wykonywania pracy. To wariant idealny. Marzenie „ostudzone” odrobiną realizmu zdefiniowane zostało w tytule książki Ferrisa.

Czy jest w tym coś złego? Nie wszystko, ale coś – chyba tak. Chyba, bo nie chcę być arbitrem moralności w tej złożonej sprawie. Sam temat „renty geograficznej” wiąże się z rozległym zagadnieniem niesprawiedliwej dystrybucji bogactwa na świecie. Faktu, że osoba wychowana na zachodzie Europy uzyskuje pakiet startowy praktycznie niedostępny dla rdzennych mieszkańców takich „rajskich krajów”, jak Tajlandia czy Indonezja. I może wykorzystać ten handicap, by uzyskać status bliski arystokratycznemu w krajach poszkodowanych przez rozbójniczą politykę międzynarodową banków, korporacji i rządów zachodnich państw. Z drugiej strony – migracja ludzi to migracja kapitału. Cyfrowa dzieciarnia swawoląca po trzecim świecie wydaje zarobione w internecie pieniądze na rynku lokalnym, do pewnego stopnia nakręcając koniunkturę w biednych, lecz atrakcyjnych turystycznie krajach. Są więc plusy, choć jest też pewien niesmak.

Mam go czasem w stosunku do siebie samego, bo przecież nie jestem bez winy. Sam marzę o dochodzie pasywnym, a „przynajmniej” o czterogodzinnym tygodniu pracy. Na swoje usprawiedliwienie mam jednak (jedynie?) to, że w tej aspiracji nie towarzyszy mi chęć dorobienia się willi z basenem na Filipinach i spędzenia życia na leżaku. Nicnierobienie i zażywanie uciech to fatalna droga, psująca charakter i relacje społeczne. Uwolnienie się od konieczności pracy często na nią sprowadza. Dowodzą tego efekty eurosocjalizmu, który rozdaje pieniądze podatkowe milionom darmozjadów – sprzyjając demoralizacji całych grup społecznych. Z drugiej strony konieczność pracy najemnej lub nawet przedsiębiorczej w sposób pozbawiony umiaru również działa destrukcyjnie. Dlatego spełnienia marzeń o czterogodzinnym tygodniu pracy życzyłbym wyłącznie tym, którzy po szybkim uwinięciu się z obowiązkami zawodowymi resztę zaoszczędzonego „etatu” przeznaczą również na pracę – nienajemną, niekomercyjną, twórczą i wartościową społecznie.

Pan Dobrodziej
Więcej w tym temacie (pełna lista artykułów)

 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze (wszystkich 1)

stanislawski

469 komentarzy

10 wrzesień '18

stanislawski napisał:

Pan Ferris chyba jednak znalazł metodę - napisać taką książkę.

profil | IP logowane

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska