Takie nagrania pokazują, że fałszowanie rzeczywistości jest coraz łatwiejsze, a niebawem będzie banalnie proste. To, w zestawieniu z ilorazem inteligencji zbiorowości ludzkich (przypomnijmy, że jest on znacznie niższy niż iloraz inteligencji nawet tępawych jednostek) oraz łatwością rozhuśtywania emocji tłumu, daje iście wybuchową mieszankę. Weźmy taką sympatyczną grupę społeczną, popularną w miastach zachodniej Europy, jak islamscy radykałowie. I wyobraźmy sobie, że jakiś domorosły prowokator zamieszcza w internecie fejkowe nagranie osoby publicznej profanującej Koran słowem lub czynem. Konsekwencje są łatwe do przewidzenia.
Tego typu zabawy mogą skończyć się aktami przemocy, zamieszkami, a nawet zamachami terrorystycznymi. Dobrze zaprojektowana akcja socjotechniczna z wykorzystaniem kilku fejkowych produkcji może wywołać zadymę na taką skalę, że konieczne będzie wprowadzenie godziny policyjnej. A w określonych okolicznościach, na obszarach podwyższonego ryzyka – może zwyczajnie doprowadzić do wybuchu wojny.
Zacząłem od porniaczków, żeby przykuć uwagę głodniejszych umysłów, ale teraz już sami rozumiecie, że sprawa jest poważna. Dotyczy to zresztą nie tylko życia publicznego, ale również osobistego. Dzięki machinacjom, które zostały określone mianem deep fake, każdemu z nas będzie można napytać biedy. Wystarczy zmontować film z naszym „awatarem” w sztucznie wykreowanej sytuacji, włożyć nam w usta nieprzyzwoite słowa i bigos gotowy. Szef wyrzuca z roboty, odchodzi żona z dziećmi, a do chaty wpada CBŚ. Jeśli do tego czasu nasze demokratyczne państwa przeistoczą się w policyjne – o ile już tego nie uczyniły – to trzeba będzie wieść iście franciszkański i hipertransparentny żywot, by nie zostać „sfejkowanym”.
No, chyba że władza ograniczy nam dostęp do internetu i cyfrowych narzędzi. Na przykład za pomocą wymogu weryfikacji tożsamości przy każdorazowym zalogowaniu się do sieci.
Pan Dobrodziej