Boris Johnson odniósł się na łamach „Daily Telegraph" do obowiązującego w Danii od 1 sierpnia zakazu noszenia burek. Polityk stwierdził, że Wielka Brytania nie powinna zakazywać noszenia burek i nikabów w miejscach publicznych, ponieważ byłby to argument dla radykałów, mówiących o „zderzeniu cywilizacji" między islamem a Zachodem. Były szef MSZ napisał jednak, co myśli o kobietach w burkach. Stwierdził, że brytyjskie szkoły i uniwersytety powinny móc reagować, gdy na zajęciach pojawia się "studentka, która wygląda jak rabuś planujący napad na bank". To nie wszystko - Boris Johnson napisał: „dla mnie to absolutnie niedorzeczne, że ludzie muszą wyglądać jak skrzynki pocztowe". Na koniec stwierdził, że wymaganie od muzułmańskich kobiet, że będą zakrywać twarz, jest rodzajem opresji i nie ma to uzasadnienia w Koranie.
Słowa Borisa Johnsona wywołały oburzenie w środowisku muzułmańskim w UK, ale nie tylko. Zdaniem Theresy May, każdy kto wypowiada się w takich sprawach, powinien „bardzo ostrożnie przemyśleć język, jakiego używa i wpływ tego języka na ludzi. Jasne jest, że słowa Borisa Johnsona były obraźliwe". Jej zdaniem ludzie powinni mieć prawo do praktykowania swojej religii, a w przypadku kobiet "do wyboru sposobu ubierania się".
Oburzenie wyrazili rzecz jasna politycy opozycyjnej Partii Pracy, ale również torysi. Boris Johsnon został publicznie wezwany do złożenia przeprosin, ale prędko to nie nastąpi, ponieważ przebywa on obecnie na urlopie w Europie.
opr. kk, MojaWyspa.co.uk