Zaczynam lepiej rozumieć powiedzenie „dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło”. Dotychczas sądziłem, że chodzi w nim po prostu o przykre skutki nadmiaru dobrych chęci, którymi można zamęczyć drugiego człowieka, podczas gdy ten pragnie samodzielności i świętego spokoju. Z kolei wikisłownik podaje bardziej ogólną interpretację: „mając dobre intencje, można czasem wyrządzić coś złego” – ot, tak, przypadkiem. Ponieważ ja w przypadki wierzę nieszczególnie – choćby z tego względu, że wierzę w Opatrzność, a także sieć misternych powiązań wewnątrzkosmicznych – odrzucam pięknoduchowską interpretację słownikową i proponuję własną, pragmatyczną, polityczną oraz jakże aktualną.
Naprowadził mnie na nią kazus polityki antydyskryminacyjnej Netflixa. W świetle tego przypadku powiedzenie „dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło” należy rozumieć następująco: jeśli chcesz brukować drogę do piekła, wmawiaj wszystkim, że brukujesz ją do nieba – wskazując na powszechne korzyści płynące z twojego przedsięwzięcia. Oczywiście jestem gapa, że dopiero teraz dostrzegam analogię, w którą spektakularnie wpisuje się Unia Europejska – przedsięwzięcie ewidentnie obliczone na wybrukowanie drogi do piekła, a reklamowane jako autostrada do powszechnej szczęśliwości. Tylko właśnie ta ewidentność nie wszystkim rzuca się w oczęta – ale w przypadku polityki antydyskryminacyjnej Netflixa jest inaczej, dlatego właśnie niech ten kazus zilustruje nam sens znanego powiedzenia.
Otóż Netflix, prawdopodobnie największy na świecie serwis streamingowy, oferujący dostęp do seriali i filmów online, wprowadził nowe zasady współżycia między pracownikami na planie filmowym. Nie chodzi oczywiście o współżycie intymne, ale raczej jego odwrotność. Netflix, dołączając z przytupem do „akcji” #MeToo, uznał, że trzeba rozładować wszelkie elektrony napięcia seksualnego iskrzące między personelem i zastąpić je zdrowym uczuciem strachu – oczywiście pod pretekstem dobrych chęci poprawy standardów moralnych w środowisku pracy. Cel ten zamierza osiągnąć przez szereg zakazów. Zgodnie z doniesieniami brytyjskiej bulwarówki
„The Sun”, cytowanymi również przez dziennik „The Independent”, zabronione zostało:
- flirtowanie,
- dłuższe przytulanie,
- dłuższe dotykanie,
- proszenie o numer telefonu,
- a także – UWAGA, HIT!!! – spoglądanie na drugą osobę dłużej niż przez pięć sekund.
Szereg zakazów wzbogacony został listą nakazów, które brzmią następująco:
- jeśli twój kolega/koleżanka zachowuje się w sposób nie odpowiedni, krzyknij: „przestań i nie rób tego więcej!”,
- unikaj interakcji ze współpracownikami, którzy dali ci do zrozumienia, że nie są tobą zainteresowani,
- ZŁÓŻ DONOS na współpracownika, który okazywał nadmierne i niepożądane zainteresowanie innej osobie.
To katalog postępowania godny współczesnej Szwecji – kraju, w którym donoszenie na sąsiadów w imię dbałości o dobro wspólne uchodzi za cnotę obywatelską – lub demoludów epoki sowieckiej, gdzie aktywna troska o postawę moralną współtowarzyszy była zawsze w cenie. Sprawa jest tak absurdalna, że sprawia wrażenie tabloidowego psikusa, ale pochylił się nad nią również poważniejszy od „Suna” „Independent”, który poprosił przedstawicieli Netflixa o komentarz. Biuro prasowe zamiast dementi wydało pełne dumy oświadczenie, które głosi, co następuje: „Jesteśmy dumni ze szkoleń antydyskryminacyjnych, które zapewniamy pracownikom uczestniczącym w realizacji naszych produkcji. Chcemy, by każda produkcja firmowana przez Netflix była tworzona w bezpiecznym i godnym środowisku pracy. Uważamy, że zapewniane przez nas warunki pozwalają pracownikom na naszych planach filmowych wypowiadać się głośno i zostać usłyszanym”.
Ta szalona w treści deklaracja nie powinna pozostawiać wątpliwości, że dyrekcja Netflixa faktycznie zaraziła się amokiem budowy lepszego świata. W końcu głównymi realizatorami koncepcji spod znaku społecznej urawniłowki, obyczajowych dewiacji i innego gender-srender są właśnie korporacje. Unia Europejska, Kongres czy Bundestag odgrywają rzecz jasna ważną rolę w kodyfikacji tych pomysłów, ale na poziomie perswazji kulturowej i wbijania antywzorców do łbów opinii publicznej to właśnie media w rozmaitych wcieleniach – z rozrywkowym na czele – odgrywają strategiczną rolę.
Mobilizacja Netflixa na froncie walki z „seksizmem” to pokłosie „kampanii” #MeToo, odpalonej przez hollywoodzkie chałturniczki, które pałace sławy podbijały przez łóżka producentów i reżyserów, a po latach postanowiły dorobić do emerytury, pogrążając medialnie i napastując sądownie swoich eks-pimpów. Podejrzewam jednak, że chodzi w niej o coś więcej niż tylko nadgorliwość i dbałość o przepisy BHP. To po prostu kolejny element inżynierii społecznej obliczonej na tłumienie naturalnych i spontanicznych relacji międzyludzkich, szerzenie atmosfery nieufności, tworzenie pułapek prawnych umożliwiających pociągnięcie człowieka do odpowiedzialności dyscyplinarnej, finansowej, a nawet karnej na podstawie błahych przesłanek. W tym kierunku prowadzi nas cały „antydyskryminacyjny” zwrot mnożący sankcje za różne formy politycznej niepoprawności. Również te przypadkowe, głupawkowo-sztubackie, wynikające z afektu lub chwilowego zamroczenia umysłu, a nie realnie złej woli.
Pan Dobrodziej