MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

02/07/2018 07:27:00

Felieton: RODO, czyli paranoja zinstytucjonalizowana

Felieton: RODO, czyli paranoja zinstytucjonalizowanaUnijne Rozporządzenie o ochronie danych osobowych (RODO) miało nam zagwarantować ochronę prywatności przed żarłocznymi korporacjami o nieposkromionych apetytach na big data. Oczywiście niczego takiego nie uczyniło. Jedyne, czym zaowocowało, to niepewność, strach i utrudnienia dla drobnych przedsiębiorców.
Jeśli ktoś będzie was próbował przekonać, że władze UE mają dobre intencje, że działają z myślą o dobru społeczeństwa, to najpierw lejcie z liścia, a dopiero potem zadawajcie pytania. Jest szansa, że wasz rozmówca lunatykuje, jest w transie, pijany, naćpany bądź w inny sposób nie w pełni władz rozumu – siarczysty plaskacz może go ocucić. Ostatnio zaczynam się skłaniać ku stanowisku tych, którzy przekonują, że Unię Europejską należałoby opuścić (dotychczas sądziłem, że lepiej zostać i kontestować), ponieważ rządzi nią banda chorych na umyśle – o duchu nie wspominając – wywrotowców, którzy dążą do likwidacji społeczeństwa otwartego i przywrócenia jawnego feudalizmu. A właściwie nie dążą, po prostu spolegliwie realizują zadania wyznaczone im przez „siły wyższe”, czyli władców kapitału, odgrywających rolę współczesnej arystokracji.

Niemal wszystkie podejmowane w Brukseli decyzje o skutkach odczuwalnych w krajach członkowskich są szyderą z demokracji i wolnego rynku (wolnego dla małych i średnich przedsiębiorców, nie korporacji, banksterki i państwowych molochów). Niemal wszystkie są inspirowane przez kilkunastotysięczne stado lobbystów i innego typu hochsztaplerów grasujących w brukselskich kuluarach. I niemal wszystkie są szkodliwe społecznie zarówno w sensie kosztów finansowych (podatkowych), jak i wolnościowych. UE jako twór instytucjonalny powinna zostać ograniczona do strefy wolnego handlu i swobodnego przemieszczania się, które zresztą gwarantowane jest przez obecność w strefie Schengen dającą się pięknie pogodzić z suwerennością polityczną.

Przepraszam, że – jak to często – zaczynam od wątrobowania, ale gdzież się mam wykrzyczeć jak nie na tych życzliwych łamach? Na mieście nie da rady, bo zamkną do ciupy albo nagrają na monitoring i umieszczą w kartotece, skutkiem czego nie dostanę już nigdy roboty w korposieciówce, gdy moje chronione przez RODO dane wpadną w ręce rekruterów. Teraz, po głębszym oddechu, na spokojnie – albo i nie – przejdę do meritum, którym w niniejszym tekście pozwoliłem sobie uczynić unijne rozporządzenie o ochronie danych osobowych. Opinii publicznej zatroskanej o swoją prywatność (serio?) zostało ono sprzedane jako prawne zabezpieczenie wrażliwych danych na jej temat. Kowalscy mieli uwierzyć, że dzięki RODO zapanują nad sekretami i sekrecikami, które można wyczytać z ich aktywności w sieci oraz poza nią.

Czy uwierzyli – nie wiem, pewnie większość z nich się nad tym nie zastanawiała. Większość w ogóle się nie zastanawia, a w tym przypadku jedynie się wnerwia, że surfując po necie, zmuszona jest do zaklikiwania idiotycznych popupów zapełnionych niezrozumiałym, acz sążnistym bełkotem prawnym. Więc zaklikuje i wyraża zgodę obarczoną dodatkowymi ceregielami na to, na co dotychczas wyrażała zgodę bez zbędnych ceregieli. Ale ceregiele wiążą się nie tylko z buszowaniem po sieci. RODO rodzi szereg absurdów w offline'owym życiu codziennym. Na przykład w kolejkach do lekarza. Pacjentów nie można już wołać po nazwisku, więc jeśli pod drzwiami do internisty czeka trzech Jasiów lub trzy Halinki, to trzeba się pofatygować i wskazać konkretnego/ą palcem. A jeśli Jasiowie pokłócą się między sobą o to, który z nich był pierwszy, pod gabinetem może nawet dojść do burdy. I weźcie wytłumaczcie babci (Halince) z reumatyzmem, że urzędasy wcale nie utrudniają jej życia, tylko dbają o ochronę jej danych osobowych.

Pojawiła się również cała masa problemów z obsługą klienta, wśród których konieczność wysłuchiwania – owszem, również idiotycznych – komunikatów telefonicznych informujących o następstwach RODO i przeciągających połączenie o dodatkowe 10 minut należy do najmniejszych. Inne wynikają z faktu, że nazwiska interesanta nie można wymówić na głos bez domniemanego pogwałcenia zasad RODO. Domniemanego, bo do końca nie wiadomo, czy dane zachowanie stoi w sprzeczności z prawem. Źródłem absurdów nie są tu liczne precyzyjne wytyczne zawarte w rozporządzeniu, ale jego niejasność, pojemność znaczeniowa i chaos, jaki wprowadza. Chaos zasilany jest strachem, bo za złamanie przepisów grożą absurdalnie wysokie, sięgające 20 milionów euro kary. Polscy przedsiębiorcy, świadomi, do jakich patologii zdolna jest posunąć się rodzima administracja, chuchają na zimne i zabezpieczają się z każdej możliwej strony, tworząc regulaminowe zasieki.

Co z tego mają konsumenci? Po stronie pożytków – mniej więcej guzik. Po stronie strat nieco więcej, bo np. utratę dostępu do całej masy usług spoza UE. Jak to? Tak to, że firmy internetowe z pozostałych części świata wolą blokować ruch z Europy niż narażać się na konsekwencje RODO. No dobrze, a większe bezpieczeństwo prywatności? Wolne żarty. Żeby wejść w interakcję biznesowo-urzędową i tak trzeba wyrazić zgodę – a często szereg zgód – na przetwarzanie danych. Kto miał w tym względzie obiekcje dotychczas, wciąż będzie je miał, RODO mu w tym nie pomoże. A kto ich nie miał, ma po prostu więcej do czynienia z biurokracją. Ci, którzy chcieliby chronić swoją intymność przed inwigilacją ze strony tajnych służb, skarbówek i innych legalnych gangsterów, wciąż muszą wyprowadzić się w Himalaje lub na Syberię i rozpocząć życie w trybie off-grid. Państwowym zbójom RODO w żaden sposób rączek nie wiąże.

Wiąże natomiast rączki drobnym przedsiębiorcom, by sięgnąć głębiej do ich kieszeni. Bo RODO to popas dla prawników – kolejnej kasty rabusiów, żyjącej w doskonałej symbiozie z urzędnikami – którzy za odpowiednie kwoty wyjaśnią właścicielom firm, jak zabezpieczyć się przed konsekwencjami RODO. Szacuje się, że koszty dostosowania działalności przedsiębiorstwa do RODO wynoszą od 20 do 100 tys. euro w większych spółkach. Dla wielu firm może to być gwóźdź do trumny, bo jeśli unijne wynalazki nie dobiją ich od razu, to z pewnością je osłabią, wydając na żer silniejszej konkurencji. A najsilniejszą konkurencją dla MŚP są oczywiście korporacje, dla których najbardziej opłacalną inwestycją jest lokowanie lobbystów w sercu eurokołochozu i kształtowanie prawa po swojej myśli. W ten sposób sojusz wielkiego kapitału i wielkiego socjalizmu może w pięknym stylu doprowadzić do likwidacji gospodarki rynkowej i demokracji obywatelskiej.

No bo przecież o to chodzi w przedsięwzięciu o pompatycznej nazwie Unia Europejska, czyż nie?

Pan Dobrodziej
Więcej w tym temacie (pełna lista artykułów)

 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze (wszystkich 1)

stanislawski

469 komentarzy

2 lipiec '18

stanislawski napisał:

Nie ma tego złego. Zwłaszcza, jak chodzi o te rozmowy telefoniczne.
Teraz, kiedy dzwonią do mnie jacyś, którzy mi coś proponują, to domagam się najpierw przeczytania mi na głos ich zasad dotyczących obchodzenia się z danymi osobowymi. W całości.
O ile w ogóle przejdziemy przez początkową procedurę obejmującą awanturę o to, że on się nie przedstawił, a pyta o moje dane...

profil | IP logowane

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska