Joanna Karwecka: Czy nieznajomość obyczajów i kultury danego kraju może sprawić, że ludzie narażą się na wykluczenie lub wdają się w konflikt z prawem?
Agnieszka M. Dixon*: Konflikty z prawem – nie sądzę. Prawo europejskie bazuje na kodeksie rzymskim, więc kodeksy karne w naszym obszarze geograficznym są zbliżone. Wszyscy wiemy, że kraść i szkodzić innym nie wolno.
Do wykluczenia natomiast – bardzo często. Pamiętajmy o tym, że w każdym kraju oprócz prawa obowiązują niepisane normy społeczne, wskazówki jak się zachowywać, żeby być akceptowanym. Nieznajomość tych norm jest oczywista na początku emigracji, bo uczymy się ich poprzez obserwację zachowania tubylców, w naszym przypadku Brytyjczyków.
Jakie to mogą być normy?
Na przykład dobrowolne ustawianie się w kolejce, czy to do autobusu czy po odbiór dziecka w szkole. Jeśli widzimy, że ktoś się „wpycha”, mamy pewność, że to cudzoziemiec. Głośna rozmowa na ulicy po 22.00, porzucanie śmieci na chodniku – to wszystko jest spuścizną postsocjalistyczną, efektem dewaluacji kultury obywatelskiej. Anglicy reagują na takie zachowania źle, widzą w nas, mówiąc dosadnie „dzikusów” i odsuwają się od nas.
Czy spotkała się pani z sytuacjami, kiedy niezrozumienie kultur miało wpływ na życie rodzinne i doprowadziło do zabrania dziecka przez służby socjalne?
Takie sytuacje zdarzają się często, ale niekoniecznie w obrębie kultury europejskiej i dotyczą bardziej rodzin z krajów azjatyckich i afrykańskich. Przykłady są niekiedy drastyczne: obrzezanie dziewczynek, śluby i zmuszanie do współżycia seksualnego nieletnich, nierówne traktowanie dzieci różnej płci. Niestety, liczne przykłady wskazują na to, że grupą narażoną na przemoc są dziewczynki. Znam rodziny, które nie widzą problemu w tym, że synowie mają telefony, laptopy, własne łóżka, a córka śpi na podłodze i wraz z matką wykonuje prace domowe. W kulturze europejskiej jest to na szczęście niedopuszczalne.
A w przypadku Polaków?
Polacy mają często kłopoty związane z niezrozumieniem obyczajów szkolnych: obowiązek trzymania się zasad, wyznaczonych przez szkołę w zakresie stroju, wakacji szkolnych, pomocy w lekcjach. Trudno im zrozumieć, dlaczego nie mogą zabrać dzieci na wakacje, czy w odwiedziny do rodziny w Polsce w dowolnym czasie i łamią procedury. Nie prowadzi to do odebrania dzieci, raczej do kar finansowych.
Jakie są największe różnice w obszarze życia rodzinnego i wychowania dzieci między Polakami a Brytyjczykami?
Jest wiele, ale myślę, że największe różnice dotyczą dyscypliny i granic swobody dziecka. Polscy rodzice bywają często nadopiekuńczy w negatywnym w tego słowa znaczeniu, obsługują dorastające dzieci, podejmują za nie decyzje, wywierają wpływ na ich wybory życiowe, słowem nadmiernie kontrolują. Brytyjczycy dają dzieciom więcej swobody wyboru i bardzo wcześnie uczą ich samodzielności.
Innym przykładem jest kontrola emocji. W kulturze brytyjskiej dziecko ma być widziane, ale nie słyszane, polskie dzieci są słabo dyscyplinowane. Nigdy nie zdarzyło mi się rozmawiać z brytyjskim rodzicem, którego dziecko próbowałoby uczestniczyć w rozmowie albo rozpraszać rodzica prośbami o coś mało istotnego. Polskie dzieci, mówiąc kolokwialnie „rządzą”. Trudno ocenić, co jest lepsze, oba style wychowawcze mają swoje wady i zalety.
Czy można połączyć to, co wynieśliśmy z domu (na przykład, że klapsy są ok), z tym jak patrzy na pewne sprawy społeczeństwo kraju, do którego przyjechaliśmy?
To, że klapsy są ok, nie jest wyłącznie polskim sposobem myślenia, takie przekonanie pokutuje wszędzie, zwłaszcza w środowiskach ludzi gorzej wykształconych. Myślę, że zrozumienie przychodzi z czasem, bo głoszenie przekonania, że klapsy są niewinne, to taki sam obciach jak palenie papierosów czy plucie na ulicy.
Jeśli słyszymy, że ktoś wygłasza bzdurne teorie o tym, że dziecko trzeba uderzyć, dla jego dobra, to nie oburzajmy się, ani już na pewno nie wdawajmy się w polemikę, tylko wyśmiewajmy takie teorie. Kpiny i szydera obaliły komunizm, to potężne narzędzie, pamiętajmy o tym.