Pracownik ratunkiem dla biznesu
Paradoksalnie i wbrew obiegowej opinii najlepiej pomóc gospodarce, a przy okazji biznesowi poprzez stymulację zarobków pracowników. Subsydiowanie pracy. Tak twierdził np. Michał Kalecki - wybitny polski ekonomista, który należał do tzw. cyrku z Cambridge, czyli grupy ekonomistów skupionych wokół Johna Maynarda Keynesa. Kalecki uważał różniąc się w tym względzie nieco z Keynesem, że jeśli już rząd chce pobudzać gospodarkę, to najlepiej, żeby robił to od dołu – poprzez takie wydatki, które nie trafiają od razu do kieszeni wielkiego biznesu, tylko do pracowników. Według zasady, że jeśli da się im pewną, dobrze płatną pracę, przestaną oszczędzać i zaczną wydawać. To przełoży się na zamówienia dla biznesu. I recesja albo stagnacja zaczną ustępować. Kalecki był więc zdania, że najzdrowszy wzrost gospodarczy zawsze musi bazować na zarobkach, a nie na zyskach sektora przedsiębiorstw. Dlatego, że zarobki są dużo szybciej konsumowane i nakręcają koniunkturę. Zyski się z kolei najpierw odkłada, a dopiero potem inwestuje. W związku z tym w czasie kryzysu można zupełnie spokojnie opodatkować zyski przedsiębiorstw, a zgromadzone w ten sposób pieniądze przeznaczyć na subsydiowanie pracy, tak by cały ciężar zatrudnienia nie spoczywał na przedsiębiorcach borykających się z trudnym rynkiem. Biznesowi zwróci się to z nawiązką, gdy efektywny popyt rozrusza koniunkturę. Obecny stan na Wyspach dobrze też opisuje jego teoria „efektywnego popytu”. Większość ekonomistów sądzi, że nie ma zysków bez inwestycji. Bo to właśnie one nakręcają gospodarkę w zwykłych czasach. Ale gdy nadchodzi kryzys, podmioty ekonomiczne wstrzymują inwestycje. Ze strachu albo dlatego, że nagle mają mniej środków. To natychmiast przekłada się na spadek zysków.
Ich spadek wywołuje więc nową rundę załamania inwestycji, po której przychodzi nowy spadek zysku. Nakręca się fatalna, kryzysowa spirala, a recesja szybko schodzi na poziom konsumentów. Tylko że oni są jednocześnie pracownikami. I albo odczuwają spadek koniunktury, albo przewidują, że czekają ich ciężkie miesiące, w których z pracą będzie krucho. I w jednym, i drugim przypadku redukują konsumpcję. A to jest, niestety, ostatnia rzecz, której potrzebuje gospodarka. Napędzana właśnie przez efektywny popyt. Jakie są skutki? Obserwujemy teraz w Wielkiej Brytanii. Brak inwestycji biznesu i konsumencki pesymizm. Dlatego brytyjski rząd nie powinien ugiąć się przed biznesem, który jak zawsze domaga się niższych podatków i mniejszych pensji. To niczego nie rozwiąże. Jedynie pogłębi gospodarczy kryzys.
Radosław Zapałowski - Tygodnik Cooltura