MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

11/04/2018 17:42:00

Sklepokalipsa

SklepokalipsaWielka Brytania przeżywa biznesowy armagedon. Z centrów miast znikają znane marki sklepowe, firmy zamykają oddziały, redukują zatrudnienie lub bankrutują. Czy to trwały trend?
Z brytyjską gospodarką dzieje się coś niedobrego. I to od dłuższego czasu. Duże, średnie i małe firmy się krztuszą. Konsumenci drastycznie ograniczają wydatki, biznes redukuje zatrudnienie. Rośnie inflacja i bezrobocie. Uwagę przykuwają głośne bankructwa.

Najpierw Carillion, teraz Toys R Us i Maplin. A do tego jeszcze sieciówki zamykają oddziały. New Look likwiduje 60 sklepów, Homebase 40. Problemy ma Mark & Spencer, TK Maxx, Moss Bros, Pandora i B&Q. Debenhams, Mothercare, House of Fraser znajdują się na skraju bankructwa. Centra brytyjskich miast ulegają przeobrażeniu. Małe, niezależne sklepy, które przez lata dominowały na rynkach, sieciowe sklepy odzieżowe i kawiarnie zastępowane są przez agencje nieruchomości, bukmacherów i sklepy z produktami tytoniowymi. To nie jest tylko efekt ostatnich miesięcy. Co najmniej od dekady można zaobserwować problemy znanych brytyjskich „high streetowych” marek. Od Woolworths i Jaeger po Austin Reed i BHS. Ale w ostatnim czasie ten trend się nasilił. Już w 2016 roku średnio padało dziennie 16 sklepów na Wyspach, co związane było z drastyczną redukcją wydatków konsumentów. Brytyjczycy na odzież, buty i akcesoria wydali w 2016 roku 700 milionów funtów mniej niż w roku 2015. Zaciskanie konsumenckiego pasa nasiliło się w 2017 i 2018 roku. Zatrudnienie w sklepach spadło o 2.4 proc. Koszmarny, z perspektywy firm, był okres świąteczny. Sprzedaż była niższa o 1.4 proc. w porównaniu z rokiem ubiegłym. 3 proc. inflacja – najwyższa od 2012 roku – zmusza gospodarstwa domowe do ograniczania wydatków. Podobnie jak niski kurs funta i stagnacja realnych płac. Wszystko to skutkuje tym, że „naród sklepikarzy” jak Brytyjczyków, złośliwie, ale trafnie określił Napoleon, traci swoją tożsamość.

Koniec ulicy handlowej

Wydaje się, że okres dominacji „high street” – ulicy handlowej, która pojawiła się w Królestwie wraz z rewolucją przemysłową i masową migracją do miast i miasteczek w czasach wiktoriańskich, stając się symboliczną wizualizacją miłości Brytyjczyków do robienia zakupów – dobiega końca. High Street, jaką znamy, narodziła się w latach 60. XIX wieku. „Ludzie nie mieli miejsca do uprawy swoich warzyw i hodowli zwierząt, więc miejskie rynki zamieniły się w małe centra handlu. Ze stabilnymi cenami, obsługą klienta i dostawami do domu” – tłumaczyła w BBC historyczka Juliet Gardiner. I dodawała, że złoty okres ulicy handlowej to były lata 60. XX wieku. Czas „złotej ery” kapitalizmu z umasowieniem produkcji, której efektem był spadek cen produktów, stabilizacją zawodową oraz materialną pokolenia baby boomers i bezpieczeństwem socjalnym, które zapewniało powojenne państwo opiekuńcze. Symboliczna była np. londyńska Carnaby Street, na której swingująca młodzież kupowała markowe ubrania i gdzie znajdowała się główna muzyczna scena stolicy.

Przez lata „high street” miała swoje wzloty i upadki skorelowane najczęściej ze stanem gospodarki. Obecny, negatywny trend zaczął się w 2008 roku wraz z kryzysem finansowym. Jednak o ile gospodarka w końcu ruszyła, o tyle ulice handlowe wciąż przeżywały trudności. Między 2008 a 2015 rokiem liczba osób robiących zakupy w centrach miast spadła o 2.2 proc. British Retail Consortium obliczyło, że w 2017 kolejne 2 proc. Brytyjczyków mniej znalazło się na „high street”. A centra handlowe zanotowały 1.7 proc. odwiedzin w porównaniu z rokiem 2016. Według VISA, której kartami posługuje się jedna trzecia brytyjskich konsumentów, spadek wydatków na ubrania w zeszłym roku był zauważalny – sześcioprocentowy. Brytyjczycy mniej też wydali na wakacje. O 5.2 proc. Jednocześnie jednak wciąż wzrastają wydatki na zakupy w sieci. O 15 proc. rocznie. Według UK Cards Association Brytyjczycy wydają online najwięcej na świecie. Średnio 4611 funtów na osobę.

Puste centra

Mały, średni i duży biznes na Wyspach narzeka. Na zbyt wysokie podatki i zbyt dużą pensję minimalną. Restauratorzy w związku z ostatnimi zamknięciami oddziałów sieciówek – Byron, Jamie’s Italian, Strada i Prezzo – wysłali list do kanclerza i ministra finansów Philipa Hammonda domagając się niższych kosztów. Bo ich zdaniem restauracje są „krwiobiegiem miast, miasteczek i wiosek”. Jednak rządowe wsparcie dla firm bolączek „high street” ani biznesu nie rozwiąże. Próba odgórnej rewitalizacji centrów miast się nie uda. W 2012 roku rząd przeznaczył po milionie funtów 12 różnym miastom na pomoc dla sklepów, znajdujących się w centrach. Bez większych sukcesów. W przeciągu pięciu lat co najmniej tysiąc z nich zostało zamkniętych. Bo jak trafnie zauważa think tank Centre for Cities „ulica handlowa” nie napędza lokalnej gospodarki, ale jest jej odbiciem. Wibrujące centra miast nie powstają same z siebie. Są efektem. Głównie tego, że biznes, a zatem i praca, zwłaszcza w średnich miastach przenosi się na obrzeża, do czego zachęca rząd, tworząc „enterprise zones" i oferując subsydia dla pozamiejskich „parków biznesu”.

Wszystko to sprawia, że centra miast się wyludniają, co niekorzystnie odbija się na lokalnej gospodarce. Wzmaga też atomizację społeczną, niekorzystnie wpływa na środowisko (do pracy poza miastem trzeba dojechać samochodem) i jak twierdzi Centre for Cities obniża poziom innowacji, rywalizacji i współpracy. Ale rządowe wsparcie dla firm nie pomoże również z innego, ekonomicznego, powodu. Co zresztą pokazał kryzys z 2008 roku. Wówczas uruchomiono olbrzymie publiczne środki, żeby utrzymać przy życiu sektor finansowy. I od tamtej pory pomaga się mu nadal. Tym razem poprzez luźną politykę monetarną – niskie stopy procentowe. Tylko że nie przynosi to większego efektu. Zachodnie gospodarki od lat poruszają się na jałowym biegu, a ekonomiści już dawno zaczęli mówić, że żyjemy w czasach wielkiej pokryzysowej stagnacji.
 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze (wszystkich 2)

rezydentura1

8 komentarzy

14 kwiecień '18

rezydentura1 napisał:

Odwiedzający sklepy nie mogą znaleźć tego, czego szukają i wiedzą, że towar jest tańszy w serwisie eBay lub Amazon. To powod zwiniecia interesu.

profil | IP logowane

Bako81

56 komentarzy

11 kwiecień '18

Bako81 napisał:

Bo teraz ludzie to wszystko przez internet kupują i jak jest napisane ze taniej o 50% czy 90% to jest to prawda potem idziesz do sklepu okazuje się ze tam to normalna cena lub nawet taniej jeszcze. Ja np. Lubię poprostu iść na zakupy poprzymierzaz dowiedzieć się jak tam trend wyglada poczatować ze sprzedawcami spędzić dzień miło coś zjeść na mieście i kinem zakończyć .Ale patrząc w okolo każdy internet internet lub w PL się obkupie bo tanio etc . Mi tam szkoda będzie jak w przyszłości nie będzie można tak zrobić zakupów poprostu ,,na żywo ^^

profil | IP logowane

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska