Dla wielu osób zakup biletu sezonowego w nowej cenie oznacza dopłatę nawet 100 funtów. Dojeżdżający do pracy zaczynają się więc organizować i coraz głośniej protestować. Ich zdaniem podwyżki biletów nie idą w parze z podnoszeniem jakości usług przewoźników - czytamy w „The Guardian”.
Tymczasem przedstawiciele Department for Transport bronią się i argumentują, że noworoczne podwyżki i tak zostały zredukowane zgodnie ze wskaźnikiem inflacji. Dodają również, że środki uzyskane ze sprzedaży droższych biletów przeznaczone zostaną na inwestycje i remonty, co przełoży się docelowo na komfort podróży pasażerów.
- To oczywiste, że nikt nie lubi płacić więcej. Niestety podwyżki cen biletów są nieuniknione, a dochód z ich sprzedaży jest podstawowym źródłem dla finansowania inwestycji i remontów – mówi Paul Plummer z Rail Delivery Group.
Jednak nie wszyscy zgadzają się do zasadności wyliczenia wysokości podwyżek. – Do obliczenia wysokości podwyżek wykorzystano tegoroczne dane Retail Prices Index, tymczasem bardziej zasadne było skorzystanie z wartości odnoszących się do Consumer Price Index. W tym wypadku można było uzyskać 17 proc. redukcję wartości podwyżki – mówi Bruce Williamson z grupy Railfuture, która broni interesów pasażerów.
- Od lat to na pasażerów zrzucane są koszty inwestycji i remontów. Ludzie musza płacić coraz więcej, za dojazd do pracy. Mamy najdroższe bilety w całej Europie – dodaje Bruce Williamson.
Sarah Beer z Lingfield za dojazdy do pracy w Londynie rocznie płaci prawie 4 tys. funtów. – To bardzo dużo pieniędzy, w zamian dostaję transport, na którym nie mogę polegać.
- Wynagrodzenia pasażerów niestety nie rosną tak szybko i sprawnie jak ceny biletów kolejowych. Dlatego zamierzamy protestować przeciw podwyżkom. Mają się one odbyć na kilkudziesięciu stacjach m.in. na londyńskiej King's Cross – mówi Mick Cash z Rail, Maritime and Transport Workers.
Małgorzata Słupska, MojaWyspa.co.uk
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.