Zdaniem organizacji wspierających interesy imigrantów UE na Wyspach, oficjalne listy od premier i
szefowej Home Office to zbyt późna próba zatrzymania masowej fali wyjazdów. Część imigrantów ocenia listy wręcz jako nie na miejscu, bowiem Theresa May od miesięcy była proszona o gwarancje praw dla ponad trzech milionów imigrantów. Zwlekała, a gdy dotarło do niej, że rynek pracy może mieć spore problemy bez unijnej siły roboczej, nagle zdecydowała się na list wzywający do pozostania.
- Wiem, że nasz kraj dużo by stracił, gdy byście zdecydowali się wyjechać. Dlatego chcę, abyście zostali – pisze May i podkreśla wielkie zasługi ze strony imigrantów unijnych dla Wielkiej Brytanii. Kilka dni później podobny list wystosowała
minister Amber Rudd, która jest „dumna”, że imigranci z UE wybrali na swój dom Wielką Brytanię, a jej kraj pozostanie „otwarty i różnorodny” jako dobre miejsce do życia dla imigrantów.
Jednak imigranci do obu listów podchodzą sceptycznie. Po pierwsze mówią, że to ewidentna oznaka paniki i próba ratowania braków kadrowych na rynku pracy. Po drugie, takie listy i tak nie zmienią ich decyzji, a część z nich już teraz planuje przeprowadzkę do kraju, który pozostanie w UE.
W liście premier May wielokrotnie podkreśla wkład imigrantów dla brytyjskiej gospodarki. Wydaje się też rozumieć, że miliony imigrantów z UE od czerwca ubiegłego roku cały czas czekałyna konkretne zobowiązania w ich sprawie ze strony rządu. May również troszkę fantazjuje pisząc, że rząd od początku traktował ich sprawę jako priorytet, dlatego znalazła się ona na pierwszym miejscu na liście rozmów negocjacyjnych.
62-letnia Myriam Kniveton, która 38 lat temu wyjechała z Paryża i zamieszkała w Bristolu, w przyszłym miesiącu wraca do Francji. Decyzję podejmowała długo, ale bezpośrednim impulsem było czerwcowe referendum w sprawie Brexitu. Jej zdaniem listy od May i Rudd to marna próba uspokojenia nastrojów wśród imigrantów, a rząd i tak w odpowiednim czasie wyrzuci wszystkich z kraju.
Małgorzata Słupska, MojaWyspa.co.uk