Respondenci Mojej Wyspy mówią, że przyjaźnią bywa trudnej niż z miłością, bo ich zdaniem miłość czy namiętność mogą i mają prawo się skończyć. Czytelnicy uważają, że bliscy sobie ludzie rozchodzą się, budują relacje w innych związkach, rozpadają się rodziny i małżeństwa, ale przyjaźń - zdaniem respondentów, jeżeli jest prawdziwa i uczciwa - trwa do grobowej deski i sprawdza się w najtrudniejszych chwila życia.
Sprawdza się, lub nie! Tak uważają Ci, którzy słowa przyjaciel nie nadużywają, a o swoich przyjaciołach mówią niechętnie, bo ich zdaniem z przyjaźnią nie trzeba się obnosić, ona weryfikuje się w chwilach, gdy zostaje się samemu na poligonie życia.
Jak siostry
Marlena i Katarzyna znały się od dzieciństwa. Razem chodziły do szkoły, przez wiele zajmowały obok siebie miejsca w jednej ławce. Mówiło się o nich papużki-nierozłączki. W przyszłości wybrały nawet ten sam kierunek studiów, pracowały na podobnych stanowiskach. Sytuacja zmienia się, kiedy Marlena wyjechała do Londynu. - To nie odległość zniszczyła naszą przyjaźń, bo widywałyśmy się kilka razy do roku, ale moja sytuacja materialna. Dopóki zarabiałam niewiele, wszystko było dobrze miedzy mną i Kasią, ale gdy mój mąż awansował i stać nas było na wybudowanie domu w Polsce, Marlena zaczęła nam tego zazdrościć. Jej rodzina dzieliła mieszkanie z teściami. Marlena zazdrościła jak dziecko, często robiąc złośliwe uwagi na temat naszej rzekomej brytyjskości, która w ogóle nie miała miejsca. Wybudowaliśmy dom z myślą o powrocie do Polski. Uważała, że zaniedbuję rodziców w Polsce, co było bzdurą. Zawsze miałam bardzo dobre relacje z mamą, jeszcze lepsze z ojcem. Jej postawa była pretensjonalna i złośliwa. To takie niedojrzałe i dziecinne, jednak wśród naszego narodu nagminne. Polacy zazdroszczą sobie wszystkiego. Jak masz więcej, lepiej - zyskujesz wrogów i tracisz przyjaciół - uważa Marlena Bednarczyk.
Podobnego zdania jest Anna, nauczycielka, od siedmiu lat mieszka i pracuje w Londynie. - Kobiety są zawistne i zazdrosne. Moja pseudo-przyjaciółka nazywała mnie siostrą, mimo, że miała już prawdziwą siostrę. Dzwoniła do mnie kilka razy dziennie, żeby poplotkować i dowiedzieć się nowinek z mojej pracy. Sytuacja zmieniła się, kiedy udało mi się załatwić jej pracę. Paradoksalnie właśnie wtedy. Moja koleżanka chciała zostać nauczycielką, ale nie miała kwalifikacji, dyplomu ukończenia studiów, nie mogłam jej niczego załatwić. Pomogłam jedynie w tym, że otrzymała posadę w świetlicy i zamiast być wdzięczna, obraziła się i przestała się do mnie odzywać. Była obrażona, że mogłam jej ofiarować zbyt mało. Dzisiaj wiem, że niczego nikomu nie wolno dawać, że każdy powinien na wszystko sam zapracować. Wyjątek stanowi pomoc w chorobie i nieszczęście w rodzinie, wszystkie inne rzeczy darowane zawsze odwrócą się przeciwko nam. Moja przyjaciółka nie mogła pogodzić się z tym, że ma gorszą posadę, zamiast cieszyć się, że jej pomogłam ją zdobyć i dostrzec, jakie inne korzyści płyną z pracy. W zamian zaczęła snuć głupie opowieści o mnie żeby mnie upokorzyć i poniżyć wśród personelu w szkole - opowiada Anna Tomaczak.
Poznasz w biedzie prawdziwe pokrewieństwo duszy
Marlena Bednarczyk relację przyjaźni przyrównuje do dziecinnej kłótni, która weryfikuje całokształt relacji. Jej zdaniem ci, którzy zostali wychowani w Polsce na literaturze Brzechwy doskonale znają wierszyk „Kłótnia rzek”, w którym bohaterki poróżniły się bez powodu. Takich sytuacji w życiu każdego z nas można doszukać się przynajmniej kilka. Wielu ludzi zawiodło się na przyjaźni, wielu miało zbyt duże względem niej oczekiwania, jeszcze inni nie potrafili im sprostać, albo rozczarowali się z błahego powodu. - Przyjaciela nie trzeba nazywać przyjacielem, to ktoś, kto jest przy nas, kiedy jest źle, a nie kiedy jest radośnie, wesoło i dobrze. Przyjaciół nie trzeba szukać na siłę, oni sami się odnajdują, a potem znikają, bo nie oczekują niczego w zamian. Są właśnie jak te anioły, które podnoszą nas w chwili kryzysu. Przyjaciele to dobrzy ludzie, którzy nas otaczają, którzy nam dobrze życzą, którzy słuchają i przychodzą z pomocą bez zaproszenia i próśb. To nie koleżanka od wychodzenia na zakupy i kawę, to sąsiad, który przypilnuje dziecka i domu, poda rękę w potrzebie, bo właśnie świat zawalił nam się na głowę - uważa Beata, pielęgniarka, która opowiada historię swojej przyjaźni z Krzysztofem. Ich relacja trwała 10 lat. Przerwała ją śmierć Krzysztofa, poprzedzona jego chorobą na raka. - Nigdy nie mieliśmy potrzeby i obowiązku deklarowania swojej przyjaźni, ale zawsze byliśmy dla siebie, kiedy zaistniała taka potrzeba. Czasami nie rozmawialiśmy z sobą całymi tygodniami - nie miało to żadnego wpływu na bliskość i przyjaźń. Nadmienię jeszcze, że to nie był romans, każdy miał swoją rodzinę i życie prywatne. Nie mieliśmy tajemnic, łączyła nas bezgraniczna szczerość nawet jeśli prawda, krytyka miałyby zaboleć. A bolało nie raz i zdarzały się różnice zdań, ale tylko w kwestiach ważnych, np. decyzji dotyczącej leczenia. Kilka dni przed śmiercią nazwał mnie swoją córką, wtedy pierwszy raz padło słowo przyjaźń. Bez niego czuję się, jakbym straciła część siebie, bo to był przyjaciel od duszy, nie od głupot. Taka infantylna nastawiona na branie i ograbianie pseudo-przyjaźń nie ma prawa przetrwać - przekonuje Beata Marciniak.