MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

20/11/2017 07:50:00

Felieton: Z kamerą wśród wariatów

Felieton: Z kamerą wśród wariatówWojna polsko-polska tak się rozkręca, że niebawem do zabawy mogą włączyć się nowi uczestnicy, ale już tacy z zagranicy. Szczególnie że w ostatnich latach obchody świąt narodowych zaczynają zakrawać na przedbitewne harce.
Czasem popadam w tani sentymentalizm i czuję się jak pewien śpiewak ze znanej piosenki Kaczmarskiego. Śpiewak był gościem, który był sam w sytuacji, gdy „kto sam, to nasz największy wróg”. Śpiewak był największym wrogiem kolesi, którzy „z pieśnią, że już blisko świt szli ulicami miast”, a także „zwalali pomniki, rwali bruk”. Niestety nie mam talentu wokalnego ani poetyckiego i w ogóle nie jestem specjalnie natchniony ani młody – bo takie cechy podmiot liryczny przypisuje śpiewakowi. Natomiast to poczucie samotności narzuca mi się nieuchronnie, gdy zaglądam przez ukrytą kamerę do internetów i spijam nektar z kwiatów medialnego prawa, lewa, środka i wychodka.

Tym razem wszystko zaczęło się od 11 listopada. 11 listopada to taki dzień, o którym ktoś mi musi przypomnieć, że nadchodzi, np. koleżanka, wujek albo wspomniane internety. Muszę też trochę pogrzebać w głowie, żeby sczaić, co tam się tego 11 listopada wydarzyło. Tak, zgadliście, nie jestem patriotą w tym klasycznym sensie zainteresowania historią powszechną od Mieszka I po Jarosława Kaczyńskiego, kultywowania tradycji powstańczo-martyrologicznych, uczestniczenia w grupach rekonstrukcyjnych, wywieszania flag ani chodzenia do kościoła z okazji, że coś gdzieś kiedyś. (Owszem, chodzę do kościoła, ale z okazji, że tu i teraz oraz na wieki).

Szanuję ludzi, którzy przelali krew za kraj, w którym mieszkam, chociaż jest to szacunek raczej z gatunku „szacun” niż z gatunku „chwała”. No bo nie lubię dużych słów z ograniczonym pokryciem i trudno mi jest szanować abstrakty. A bohaterowie czasów minionych, choć zasługują na zacną pamięć, rozmywają się w mojej świadomości jako zacna substancja historyczna, ale nie skłaniają do uprawiania kultu rozpalanego żywą emocją.

Za powyższy wciągający wywód możecie podziękować księdzu w stanie suspensy Jackowi Międlarowi, który, niewątpliwie natchniony, natchnął mnie, nienatchnionego, do głębszego westchnięcia nad moim otoczeniem społecznym. Myślę, że warto chłopa obejrzeć, bo robi widowisko, chociaż nie wiem czy nie takie, o którym mówi się „z siebie”.



Ksiądz Międlar już dość dawno wpadł mi w oko jako postać widowiskowa, u której emocje wyprzedzają myśli, a język ciała jest bardziej wygadany niż język słów. Z początku dawałem mu tak zwany kredyt zaufania, licząc że w opakowaniu kiepskiego trybuna kryje się sprytny strateg, który chce uchronić nacjonalistów od pokus zadymiarstwa i neopogaństwa, i ocalić ich dusze dla Jezusa Chrystusa. Wątpliwości nabrałem, gdy trybun zapowiedział wydanie książki o tytule zapożyczonym od Adolfa Hitlera, a już zupełnie im uległem, gdy obejrzałem jego one-man-show ze Stadionu Narodowego.

Fakt, show z 2015 r., ale nie bez kozery odkurzone w społecznościówce z okazji burzliwej dyskusji na temat ostatniego 11 listopada. W swoim show ksiądz Międlar gibie się i podryguje, kipi i spazmuje, nawołując wielotysięczny tłum do walki „mieczem miłości i prawdy” i udania się na „peryferia wiary”. Ryczy „Ewangelia, a nie Koran” oraz „Bóg, honor, ojczyzna”, a wielotysięczny tłum powiewający biało-czerwonymi flagami hucznie mu wtóruje. Gdy oglądam tego typu widowiska, opuszczają mnie siły życiowe i zaczynam trochę rozumieć tych wszystkich nicponi, którzy nie afirmują konserwatywnej polityki propaństwowej i oddają się w pacht obcym ideologiom. No może nie tak całkiem ich, ale ich strach przed masą, która dostaje zajoba i zabiera się do wieszania na latarniach tych, których nie lubi.

Masa ma gigantyczny potencjał inercji, w szczególności intelektualnej. Jeśli znajdzie się ktoś, kto ją popchnie z impetem w przez siebie pożądanym kierunku, to ta masa się potoczy całą mocą swej zwalistości i narobi poważnych szkód. Przerabialiśmy to wiele razy i wciąż przerabiamy. Tym bardziej że dziś masy nie trzeba popychać przez pracę u podstaw w piwiarniach – wystarczy przysłowiowy Facebook i Twitter.

Może dziwnie tak wyskakuję z tym Międlarem, w szczególności, że wyciągam go z odmętów czasoprzestrzeni. Ale od tych dwóch lat nic się nie zmieniło w omawianym względzie, chyba że na gorsze. Młodzież krzycząca „Bóg, honor, ojczyzna” zdaje się coraz bardziej nabierać na przewrotną tezę, że za ojczyznę trzeba ginąć z honorem, bo wtedy trafi się do Boga – albo żeby nie było wstydu przed kolegami. Tymczasem ja, choć nie jestem patriotą w wyżej opisanym klasycznym sensie, bardzo lubię Polaków, bo uważam, że to kumaci, przedsiębiorczy ludzie i tym bardziej jest mi przykro, gdy dają się łapać na lep prowokatorom, którzy pchają ich pod czołgi bądź bagnety. Tak jak to było przez ostatnie dwa i pół wieku.

Niestety „taki mamy klimat” i chyba prędko się nie schłodzi. Szczególnie że bieżący listopad jest stosunkowo ciepły, a 11 listopada był taki wyjątkowo. Rzecznik Młodzieży Wszechpolskiej, szczęśliwie pozbawiony już swojego stanowiska, oznajmił, że „etniczności nie należy mieszać”, „czarnoskóry nie może być Polakiem”, a najnowszym krzykiem mody jest separatyzm rasowy. Szkoda, że nie powiedział kilku słów o Ukraińcach w kontekście Wołynia, żeby podkręcić atmosferę, zapewnić nam jeszcze lepszy PR na świecie, a i może do jakiegoś małego pogromiku na ukraińskiej społeczności bytującej w Polsce doprowadzić .

Powstała z tego wszystkiego gównoburza o zasięgu ponadlokalnym, z której piękna nasza ojczyzna wyłoniła się jako matecznik środkowo-europejskiego nazizmu. Bo taką metkę przyklejają nam obecnie zachodnie przekaziory. To oczywiście koncept jeszcze głupszy niż passusy rzecznika MW – bo czym innym nazizm, a czym innym ksenofobia na dopalaczach – ale silniej promieniujący w międzynarodowych mediach, wypalający piętno w świadomości masowej i proszący o interwencję niemiecką w sprawie polskiej.

Dlatego sentymentalnie mi się robi i czuję się jak pewien śpiewak ze znanej piosenki Kaczmarskiego. Bo z jednej strony widzę świrów, którzy mają się za wojowników białej rasy i mylą rację stanu (nie wspominając o racji ewangelicznej) z surrealistycznym performancem, a z drugiej strony widzę świrów, którzy chcą zniszczyć tradycyjne struktury i na ich gruzach wznosić państwo totalitarne.

No i z kim tu się kumplować w tej sytuacji? Nie mam pojęcia, może się umówię na browara ze śpiewakiem.

Pan Dobrodziej
Więcej w tym temacie (pełna lista artykułów)


 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze (wszystkich 2)

galadriel

821 komentarz

21 listopad '17

galadriel napisała:

A szkoda, szkoda, ze taki cyrk sie z tego zrobil...

: /

profil | IP logowane

stanislawski

469 komentarzy

20 listopad '17

stanislawski napisał:

Przebudzenie?

profil | IP logowane

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska