Jedni mówią, że chodzi o palenie węglem w piecach przemysłowych, inni, że o palenie plastikiem w piecach domowych, a jeszcze inni, że to przez lodówki z freonem – chociaż ten problem został już chyba rozwiązany. Są też tacy, co uważają, że węgiel, plastik ani freon nie mają tu nic do rzeczy, bo zmianom cieplnym winne są cykle aktywności słonecznej. Gdyby kto mnie – nie wiedzieć czemu – zapytał, jak się rzeczy mają, to odparłbym, że ani jedni ani drudzy nie mają pełnej racji, choć pewnie mają jej po trosze. Uważam bowiem, że odrobinę racji mają również ci, którzy twierdzą, że atmosferę podgrzewa wojsko. No wiecie, ci kolesie, którzy są z technologiami o kilkadziesiąt lat do przodu w stosunku do cywili i skupiają się na tym, jak stworzyć coś, co dokona jak największego zniszczenia jak najmniejszym kosztem.
Ale może, żeby zbyt szybko nie podgrzewać atmosfery, wyjaśnijmy na początek, jak powstają huragany. Otóż, teoretycznie rzecz biorąc, mechanizm jest dosyć prosty. Huragany powstają nad morzami i oceanami, w których temperatura wody przekracza 26,5 °C. Rozgrzane powietrze nad takimi wodami robi hyc do góry, zostawiając po sobie podciśnienie. Otaczające masy powietrza garną się, by zaklajstrować tę dziurę i napływają zewsząd wokół ruchem spiralnym. Powstaje swoisty wir, który bardzo ładnie wygląda na zdjęciach satelitarnych i zamiata na swej drodze wszystko, co wpadnie mu pod ogon. Czytałem o tym w pewnym artykule i jeśli coś poknociłem lub nadmiernie uprościłem, to należy winić autora, który mnie wprowadził w błąd. Nie zajmuję się przecież zawodowo fizyką atmosfery.
Fizyką atmosfery zajmują się znacznie lepsi fachowcy. Jedni na użytek pogodynek, inni na użytek sił zbrojnych. Skąd o tym wiadomo? Ot, choćby z umowy międzynarodowej przyjętej w 1976 r. jako Rezolucja Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Jej nazwa brzmi „Konwencja o zakazie używania technicznych środków oddziaływania na środowisko w celach militarnych lub jakichkolwiek innych celach wrogich”, a po angielsku „Convention on the Prohibition of Military or Any Other Hostile Use of Environmental Modification Techniques”, w skrócie Environmental Modification Convention (ENMOD). W polskim tłumaczeniu umyka słówko „modification”, które brzmi cokolwiek bardziej sugestywnie niż ogólnikowe „oddziaływanie”.
No więc, skoro taka konwencja została podpisana, i to w roku 1976, to nie miejcie złudzeń, że w roku 2017 techniczne środki oddziaływania na środowisko w celach militarnych lub jakichkolwiek innych celach wrogich działają pełną parą. Dlaczego? Dlaczego, dlaczego – dziwnie się pytacie. A dlaczego III Rzesza dwa lata po podpisaniu paktu o nieagresji znanego jako Ribbentrop-Mołotow zaatakowała ZSRR, które nie marnując czasu, szykowało się na niemiecką agresję? Po prostu siły zbrojne mają to do siebie, że zbroją się po zęby, a politycy podpisujący traktaty to, że kłamią. Tak już jest skonstruowany ten świat i prawdopodobnie nic na to nie poradzimy.
Ale wracając do huraganów i „oddziaływania” na środowisko. Od wielu lat na środowisko „oddziałuje się” w celach komercyjnych. Usługa znana jako zasiewanie chmur w celu sztucznego wywołania opadów deszczu na pola uprawne świadczona jest przez wiele firm na całym świecie. Na środowisko „oddziałuje się” również w celach badawczo-naukowych. Na przykład na użytek walki z globalnym ociepleniem. Również od wielu lat istnieją projekty – choć niektóre, oficjalnie, tylko na papierze – związane z rozpraszaniem w stratosferze aerozoli, np. siarczanowych, które miałyby zwiększyć odbijalność chmur i sprawić, że część światła słonecznego powróci sobie spokojnie w kosmos, zamiast podgrzewać nam oceany. Skoro takie figle robią zwykli – aczkolwiek dobrze wykształceni – ludzie, to wypada zapytać, do jakich figli zdolni są ludzie niezwykli, czyli noszący zielone mundury i różne inne dystynkcje.
Zdaniem podejrzliwych, zdolności ludzi niezwykłych są całkiem spore. A w każdym razie sprzętu, którym dysponują. Na przykład HAARP, czyli słynnej grzałki do stratosfery. Oficjalnie HAARP to projekt badawczo-naukowy i obliczony na lepsze jutro. Z tym, że podejrzliwi, którzy analizowali mechanizm jego działania, mają inne spostrzeżenia na ten temat. Ich zdaniem, antenowy park wzniesiony na Alasce może powodować takie poruszenia mas powietrza, a nawet płyt tektonicznych w miejscach uskoków, że na powierzchni ziemi nie zostanie może nie kamień na kamieniu, ale chałupa obok chałupy. Czyli tak jak po przejściu Irmy przez Karaiby. Warto dodać, że instalacje podobne do HAARP zlokalizowane są w wielu miejscach na świecie, m.in. w Norwegii i Rosji.
Sprawa wcale nie jest taka supertajna, przynajmniej w praktyce. Dwa lata temu tekst na temat geoinżynierii – jak fachowo określa się technologiczne zabawy z pogodą, atmosferą i klimatem – opublikował nawet „The Guardian”
(tutaj), a więc medium z tych tak zwanych mainstreamowych. Dowiadujemy się z niego, że CIA nie tylko interesuje się geoinżynierią, ale również finansuje badania w tym zakresie. W dodatku wykorzystanie pogody w celach militarnych nie jest żadną nowinką XXI-wiecznych teoretyków spisku. Już sto lat temu w eksperymentalnej stacji wojskowej Orford Ness w brytyjskim Suffolk próbowano stworzyć sztuczne chmury, które miałyby skołować niemieckie myśliwce. Od czasu pierwszej wojny światowej technologia nieco się posunęła – w dodatku do przodu.
To tyle w odpowiedzi na pytanie, skąd się biorą huragany. Odpowiedź na pytanie po co „biorą się” huragany (i trzęsienia ziemi), również istnieje, ale to temat na osobny tekst.
Pan Dobrodziej