Emigracja jednym dodaje skrzydeł, rozwija i tworzy nowe perspektywy, dla innych po latach staje się ciężarem, okazuje się być pomyłką i mimo nagromadzonych doświadczeń, powodem do powrotu, czasami nawet ucieczki. Dzisiaj w obliczu Brexitu polscy emigranci na Wyspach zastanawiają się nie tylko nad przyszłością w UK, ale rozliczają z czasem spędzonym w Wielkiej Brytanii. Niektórzy mówią, że czują się, jak w pułapce. Uważają, że nie ma dla nich miejsca ani na Wyspach, ani w Polsce. Deklarują, że chociaż tego pragną, to trudno byłoby im podjąć decyzję o powrocie i zaadaptować się w ojczystej rzeczywistości. Boją się zmian, obawiają się o przyszłość swoją i dzieci, ale jednak nie wykluczają, że podejmą ryzyko powrotu.
- Właściwie nie wiem, dlaczego muszę tutaj wracać. Zdaję sobie sprawę z powinności i zobowiązań, które czekają na nas w Londynie, ale jedno jest pewne. Zachowuje tutaj jakiś standard życia, ale szczęścia nie odnajduję. Po latach emigracji dostrzegam ile ona niesie z sobą niedobrych rzeczy, jak właściwie zubożałam duchowo, chociaż szafę mam pełną ubrań i butów - mówi Agata Kalinowska, fryzjerka, od dziesięciu lat mieszka w zachodnim Londynie.
Podobne pytanie zadaje sobie koleżanka Kalinowskiej. Ilona Majewska z zawodu mgr pielęgniarstwa, na Wyspach zajmuje się kosmetyką w tym samym miejscu, gdzie mieszczą się usługi fryzjerskie.
Szukają czegoś więcej niż pracy i pieniędzy. - Zbliżyłam się w ostatnich latach do kościoła. Mam wrażenie, że tylko tam jest oaza spokoju, stabilność. Wcześnie nie miało to dla mnie znaczenia. Szukam wyciszenia, odpoczynku, jakiejś równowagi, bo codzienność bywa trudna do zniesienia. Żyję na emigracji, niczego nie osiągnęłam, a czuję, że lata nieubłaganie przemijają. Mam wrażenie, że diabeł karty rozdaje, albo raczej, jak mówiło się w moich rodzinnych mazurskich stronach, diabeł drzwi zamyka i sprawuje nad wszystkim pieczę. A my wszyscy uprawiamy demagogię, że jest fajnie... Mam odwagę powiedzieć, że wcale fajnie nie jest, większego sensu brak i jeszcze tyle zagrożeń - dodaje Majewska.
Co ja tutaj robię, co ty tutaj robisz?
Kalinowska przyjechała na Wyspy razem z mężem i dzieckiem. Po trzech latach na emigracji małżeństwo się rozpadło. Adam założył nowy związek, ona samotnie wychowuje syna. - Emigracja to nasz dramat narodowy. Wyjechał z Polski najlepszy kwiat ludzi wykształconych, którzy wyemigrowali za pieniędzmi i pozornie lepszym życiem. Też skończyłam studia, ale nigdy nie pracowałam w zawodzie. Nauczyłam się fryzjerstwa na Wyspach. Tutaj nie ma nic dobrego - życie polega na całodziennej pracy, a potem wydawaniu i konsumowaniu. Z biegiem lat coraz bardziej dostrzegam bezsens pobytu na Wyspach, ale wyrwać się z sideł jest trudno - podsumowuje Kalinowska.
Podobnego zdania są Bytniewscy - oboje przyjechali w 2004 roku, wówczas nie byli jeszcze małżeństwem, teraz mają trójkę dzieci. - Czasami zadaję sobie pytanie, co my tutaj robimy. Nie mamy czasu na nic, życie rodzinne jest bardzo ubogie, bo większość czasu pochłania praca, dojazdy i szkoła dzieci. Zapominamy, co jest w życiu najważniejsze, na czym powinniśmy się skupić. Częściej myślimy o powrocie, ten Brexit tak naprawdę wielu ludziom spadł z nieba, bo przyszła pora na podjęcie decyzji - wyznaje Roman Bytniewski.