Świat ma palący problem z nienawiścią. Nienawistników na świecie przybywa jak, nieprzymierzając, muzułmanów w Europie i zaczynają oni stanowić poważne zagrożenie dla porządku publicznego. Problem dotyczy szczególnie krajów cywilizowanych, w których działają wolne media, nieskrępowany internet i niezmącona wolność słowa. Za ich to pośrednictwem nienawistnicy wyrażają swoje chore opinie, krzywdząc wykluczonych, piętnując całe grupy społeczne i podżegając do przemocy wobec słabszych. Najlepszym przykładem wpisy na facebookowym profilu Guerlina Butungu.
Ten dwudziestoletni Kongijczyk, który na zdjęciach wygląda na pogodnego, zadowolonego z życia chłopaka, stał się obiektem zmasowanego ataku za strony hordy internautów z różnych krajów świata. Na jego profilu pojawiły się setki, jeśli nie tysiące ziejących nienawiścią, obrzydliwych komentarzy. Wpisy są pełne gróźb, oskarżeń i epitetów. Pojawiają się w nich zdjęcia i symbole odwołujące się do nazizmu, Ku Klux Klanu oraz niewolnictwa. To żałosny przejaw zbydlęcenia współczesnego społeczeństwa i efekt propagandy imamów skrajnej prawicy, takich jak Donald Trump, Viktor Orban czy Jarosław Kaczyński. Tym bardziej godny pogardy, że okazany człowiekowi, który zaznał wielu trudów na swej drodze z kongijskiej dżungli do Włoch, gdzie uzyskał status uchodźcy. Niestety Butungu nie może nawet samodzielnie odpowiedzieć na te ataki, gdyż siedzi w więzieniu w Rimini – zamknięty za napaść na parę polskich turystów na włoskim wybrzeżu i gwałt na 26-letniej Polce.
Plażowy incydent, w którym Butungu brał udział, nie ma jednak nic do rzeczy w kontekście werbalnych ataków na Kongijczyka i nie powinien być brany pod uwagę jako okoliczność łagodząca w ocenie zachowania internetowych agresorów. Facebook natomiast powinien skasować hejterskie komentarze i zablokować konta osób posługujących się mową nienawiści. Niestety, nie robi tego. Zapewne z biznesowego wyrachowania. Wyciągając konsekwencje w stosunku do autorów nienawistnych wpisów (nie tylko tych pod adresem Butungu), firma Zuckerberga mogłaby stracić co najmniej kilkaset milionów użytkowników. A na coś takiego żądna zysku korporacja nie może sobie przecież pozwolić.
Również wszczynanie procedury karnej – jakże wskazane w tym przypadku – wobec osób posługujących się mową nienawiści w mediach społecznościowych wydaje się utopią. Ogrom sprawców mógłby bowiem doprowadzić do paraliżu organów ścigania. W tej sytuacji – i wielu innych podobnych, w których dochodzą do głosu najniższe ludzkie instynkty – niezbędne są rozwiązania nadzwyczajne. Takich może dostarczyć tylko nauka – najwyższy autorytet współczesnego świata i jedyna nieskazitelna dziedzina ludzkiej działalności.
Wobec palącej potrzeby walki z uprzedzeniami naukowcom udało się w końcu stanąć na wysokości zadania. Uczeni z uniwersytetu w Bonn przeprowadzili eksperyment na grupie 183 osób, którym przyznano po 50 euro. Badani mogli zostawić te pieniądze sobie lub przeznaczyć je na pomoc potrzebującym: rodowitym Niemcom bądź uchodźcom. Spośród uczestników eksperymentu wyodrębniono grupę o nastawieniu przyjaznym wobec uchodźców oraz grupę niechętnych imigrantom „ksenofobów”. Osobom z obu grup podano oksytocynę, hormon i neuroprzekaźnik wytwarzany przez ludzki mózg. Pod wpływem tej substancji przyjaźni uchodźcom uczestnicy badania zdecydowali się na większe donacje. W zachowaniu ksenofobów z początku nie zaobserwowano zmian. Gdy jednak osoby z tej grupy dowiedziały się, że inni uczestnicy badania zwiększają nakłady na pomoc uchodźcom, ich serca uległy rozmiękczeniu. Wzrost gotowości do datków wyniósł 74 proc. Naukowcy wyciągnęli z wyników badania wniosek, że oksytocyna może zwiększać poziom empatii i pomóc w walce z uprzedzeniami – oraz przejawami nienawiści.
To oczywiście znakomita wieść. Odkrycie to może doprowadzić do przełomu w batalii z rasizmem, szowinizmem i wszelkiej maści dyskryminacją. Głównym wyzwaniem jest teraz wdrożenie rozwiązania na masową skalę. Nie chodzi przecież o to, by „wynalazek” trafił do szuflady. Trzeba wprowadzić go na rynek w odpowiedniej oprawie marketingowej i promować wszelkimi możliwymi sposobami. Jednak mechanizmy rynkowe nie są tu wystarczające. Bo czyż nienawistnicy są skłonni przyznać się do nienawiści? To tak jakby głupek przyznał, że jest głupkiem. Konieczne jest opracowanie odpowiednich ram prawnych do stosowania odkrycia – nazwijmy je roboczo pigułką tolerancji – nie tyle przez nienawistników, ale raczej względem nienawistników. Chodzi o to, by osoby wykazujące skłonność do krytyki innych osób ze względu na przynależność etniczną, religijną, kolor skóry, orientację seksualną bądź inne cechy z rejestru cech chronionych przed dyskryminacją były przymusowo poddawane działaniu pigułki tolerancji. Jeśli pigułka taka będzie miała działanie ograniczone czasowo, należy takie osoby trzymać pod kroplówką nieustannie dawkującą nienawistnikowi roztwór tolerancji.
Nienawiść musi się skończyć. Trzeba stworzyć nowego, tolerancyjnego człowieka przystosowanego do nowego, wspaniałego świata.
Pan Dobrodziej