Nie ma mowy, zostaję...
Zdania wśród Polonii są podzielone. Polacy przyznają, że owszem słyszą o powrotach, że mają znajomych, którzy podjęli taką deklarację, ale to jest niewielki procent w stosunku do emigracji, która tutaj przybyła po 2004 roku.
- Nie dajmy się zwariować. Wyjeżdżają Ci, którzy mieli takie plany, którzy budowali w Polsce domy i przyjechali tutaj w tym celu. Ci, którzy twardo stoją na ziemi, zdecydowali o swojej przyszłości i przyszłości swoich dzieci na Wyspach, nigdzie nie wyjadą. Nawet o tym nie myślą, nie obawiają się niczego, bo mają ustabilizowaną sytuację. Legalna praca, rezydentura, brytyjskie paszporty, uregulowane podatki itp. Kto żył latami na walizkach, czuje się zagrożony i wraca. Kto inwestował w swoją przyszłość, ten czuje się u siebie i zostaje - komentuje Jan Wilczyński, właściciel firmy budowlanej zatrudniającej ponad 40 osób. Wilczyński dodaje, że cała sytuacja go śmieszy i denerwuje, bo zna wielu Polaków prowadzących na Wyspach poważne biznesy, którzy maja podobne do niego zdanie, a w jego opinii temat powroty to nagonka i sztuczne rozdmuchiwanie tematu. - Nie ma masowych powrotów i nie będzie. Ludzie emigrują. Jedni wyjeżdżają, inni przyjeżdżają. Każdy wybiera co dla niego najlepsze. Co mnie obchodzi Brexit, jak żyję i pracuję na własny rachunek i dla Anglików robię dobrą robotę, mam od nich duże zlecenia, za duże pieniądze, nie korzystam z socjalu, nie jestem pod opieką państwa. To kraj emigrantów, oni nie boją się Polaków, tylko kłopotów z niektórymi Polakami, którzy obciążają system - podsumowuje.
Sylwia Pawłowska, nauczycielka polskiej szkoły sobotniej na pytanie o powrót do Polski odpowiada, że w najbliższym czasie nie ma takich planów. - Doceniam pozytywne zmiany w kraju. To piękna inicjatywa i ukłon w stronę Polaków. Doceniam odwagę rodziców o decyzji powrotu, bo nie można patrzyć na powrót z emigracji tylko pod kątem finansowym, ale także w kwestii adaptacji dzieci, szczególnie tych urodzonych na Wyspach. Im może być trudno, ale rolą polskich szkół jest wyjście takim rodzinom z pomocą. W naszej szkole tak się dzieje, wszyscy rodzice, którzy złożyli taką deklarację, otrzymali w szkole im. Heleny Modrzejewskiej w Londynie dokumentację potwierdzającą, że ich dziecko w Wielkiej Brytanii miało kontakt z edukacją w języku polskim. Mam nadzieję, że nasi uczniowie po powrocie zaaklimatyzują się w kraju szybko, czego im życzę – podkreśla Pawłowska.
Brexit? To nie moja sprawa...
Wśród Polonii na Wyspach jest również grupa, której Brexit nie dotyczy. Tak mówią. Nie jest tutaj mowa o pokoleniu Polonii przybyłej do Wielkiej Brytanii tuż po wojnie, ale o tych, którzy mówią o sobie, że Wielka Brytania jest ich domem i że nie czują się emigrantami. Tak twierdzi Mariola Piekarczyk, mieszkanka Londynu od 2003 roku.
- Przyjechałam tutaj na innych warunkach niż ci, którzy przekroczyli granicę po maju 2004 roku. Mam pracę, dom, dorosłe dzieci. Mimo że jestem Polką, traktuję Brexit jak coś, co mnie kompletnie nie dotyczy, bo absurdem byłoby przesiedlanie takich osób jak ja do kraju. Dobrze byłoby, gdyby Polacy przestali panikować, ale nauczyli się wyciągać wnioski. Brexit ograniczy nową emigrację i uderzy w tych, którzy tutaj są obciążeniem dla obcego im państwa. To oczywiste. Przecież wszyscy znamy historię Polaków typu: jeszcze nie przyjechała do Anglii, a już w portalach polonijnych zamieszcza ogłoszenie, że się wybiera i czy ktoś ogarnie jej benefity... Tacy Polacy niech wracają do Polski i tam korzystają z socjalu, który tam na nich czeka. Rząd zadbał o 500 plus. Zatem powodzenia - podsumowuje Piekarczyk.
Małgorzata Bugaj-Martynowska, MojaWyspa.co.uk
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.