Chodzi oczywiście o człowieka zwykłego. Takiego który nie może dokonywać zbyt doniosłych aktów, jak np. wydanie decyzji o napaści na Irak, Afganistan czy przelaniu paru miliardów dolarów na konta organizacji wzniecających demokrację w krajach rozwijających się i kryzysy imigracyjne. Chodzi o człowieka-konsumenta, który generalnie jest obciążeniem dla Gai, tzn. Matki Ziemi, bezczelnie po niej stąpa i w ogóle trochę niepotrzebnie istnieje. Taki człowiek, oprócz tego, że potrafi nasmrodzić samochodem i nazaciągać kredytów, niewiele może ponadto. No właśnie z wyjątkiem spłodzenia/urodzenia dziecka – i to właśnie jest najgorszy występek, jakiego zwykł się dopuszczać.
Osoby zatrudnione w szwedzkim uniwersytecie w Lund, uchodzące gdzieniegdzie za naukowców, wyliczyły, że jedno dziecko mniej w rodzinie przekłada się na niższą o 58,6 tony emisję dwutlenku węgla do atmosfery rocznie. Zgodnie z wynikami badania opisanego na łamach czasopisma „Environmental Research Letters”, przeciętna amerykańska rodzina, decydując się na „nieposiadanie” dodatkowego dziecka (lub dziecka w ogóle, gdyby rodzina zamierzała „posiadać” wyłącznie jedną latorośl), oszczędza atmosferze tyle samo dwutlenku węgla, ile oszczędza go 684 nastolatków, którzy postanowią przez resztę życia poddawać produkty recyklingowi. Czyli, na przykład, przerabiać zużyte opony na sofy a palety na meblościanki.
Osoby z uniwersytetu Lund oznajmiają ponadto, że dla środowiska można i należy zrobić znacznie więcej. By zmniejszyć tzw. ślad węglowy (za Wikipedią: „całkowita suma emisji gazów cieplarnianych wywołanych bezpośrednio lub pośrednio przez daną osobę, organizację, wydarzenie lub produkt”), powinniśmy zrezygnować z mięsa, ryb, nabiału i przejść na dietę w pełni roślinną, unikać latania samolotami i zrezygnować z samochodów. Skuteczności tych wyrzeczeń dla ochrony środowiska osoby z uniwersytetu w Lund nie omieszkały wyrazić w danych emisyjnych. I tak nawrócenie pojedynczego człowieka na roślinożerność oszczędzi atmosferze 0,8 tony dwutlenku węgla rocznie, a jego rozwód z motoryzacją – aż 2,4, tony.
Walka osób z uniwersytetu Lund o dekarbonizację powietrza jest z pewnością warta wsparcia. Moim skromnym wkładem w taj batalii niechaj będzie upowszechnienie wyników ich badań. Nieśmiało dorzucę również sugestię od siebie – choć zapewne była już rozważana przez wielkie umysły tego świata. Ponieważ, jak wiadomo, za ponad 95 proc. emisji dwutlenku węgla odpowiadają oceany, chciałbym zgłosić postulat odparowania oceanów. Oceany, ze względu na swą węglorodność, stanowią bowiem zagrożenie dla światowego ekosystemu i grożą katastrofą ekologiczną. Łączmy się zatem w walce o odparowanie oceanów!
Może to śmiała myśl, bo wojna z oceanami to nie przelewki, ale prawdziwy postęp nie może się wahać przed atakowaniem najtrwalszych struktur starego porządku świata. Szwedzka szkoła postępu – jeśli ten termin nie został jeszcze ukuty, chętnie stanę się jego autorem – od lat daje przykład, że w walce o lepsze jutro nie należy uginać się przed zdrowym rozsądkiem, a nawet racjonalnością. Szwecja w swojej polityce społecznej – a, jak się okazuje, również naukowej – od dawna przesuwa granice absurdu poza orbitę http://www.mojawyspa.co.uk/artykuly/32321/poprawnosc-polityczna-Szwecja-imigracja i tym samym przenosi nas w erę podróży międzyplanetarnych.
Będzie to z pewnością wspaniała i pełna możliwości epoka, choć możliwości niedostępnych dla zwykłych ludzi. Z jej osiągnąć będą mogli korzystać ci, którzy dziś dokonują doniosłych aktów, jak np. wydanie decyzji o napaści na Irak, Afganistan czy przelaniu paru miliardów na konta organizacji wzniecających demokrację w krajach rozwijających się i kryzysy imigracyjne. Natomiast szare żuczki, którym chwilowo poluzowano smycz, ale już grozi się palcem za jeżdżeniem samochodem, latanie samolotem, jedzenie mięska i ruchy prokreacyjne – będą musiały schować się w swoich norkach lub, jak to żuczki, zająć toczeniem kulek z bioodpadów (tzw. recykling).
Pan Dobrodziej