O tym, że władza słucha lobbystów, a w poważaniu ma wyborców wie dziś chyba każdy pełnoletni niemichnikoidalny unioeuropejczyk. Wciąż może jednak zaskakiwać ilość poważania, jakim władza obdarza swoich podopiecznych. Oto Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA) zajął wiekopomne stanowisko, w którym odrzucił badania dowodzące rakotwórczości glifosatu – tym samym dopuszczając dalsze jego stosowanie i obecność w żywności. Wszystko za sprawą „konsultacji” z przedstawicielem swojego amerykańskiego odpowiednika, Agencji Ochrony Środowiska (EPA).
Opatrzymy jednak te szokujące rewelacje krótkim wprowadzeniem, ponieważ nie wszyscy wiedzą, co to jest glifosat, chociaż wszyscy mają go w swoim organizmie. Mowa tu o aktywnym składniku pestycydu Roundup oraz jego licznych klonów sprzedawanych pod innymi markami. Roundup produkowany jest przez Monsanto, największy na świecie koncern z branży GMO, czyli organizmów genetycznie modyfikowanych. Spółka ta jest również gigantem chemicznym, mającym na swoim koncie takie rakotwórcze dzieła, jak aspartam, Agent Orange, PCB, Cycle-Safe i DDT – chemikalia stosowane w branży spożywczej lub ochrony roślin. Słowem, jeśli jakiś zły dyktator szukałby firmy, która pozwoli mu zredukować ludzkie pogłowie bez udziału technologii militarnej, Monsanto wydaje się świetnym kandydatem.
Flagowy produkt koncernu, preparat Roundup, jest najszerzej i najintensywniej stosowanym pestycydem w historii rolnictwa. Pozwolę sobie zacytować tu
Wikipedię: „Zwalcza niemal wszystkie rośliny, dlatego może być stosowany przed założeniem plantacji roślin, wschodem uprawianej rośliny lub tuż przed zbiorem. Stosowany jest też na nieużytkach i w sadach. Stosowany jest w celu zwalczenia uciążliwych chwastów.” To nie wszystko. Monsanto stworzyło fantastycznie perfidny mechanizm, polegający na opracowaniu nasion GMO odpornych na działanie glifosatu. W efekcie na uprawy GMO można wylewać wiadra ciężkiej chemii, która wytrawia wszelkie dookolne życie, bez obaw, że frankenroślinkom spadnie listek z łodyżki. Tak właśnie produkowana jest większość kukurydzy czy soi na świecie, ale również spora część innych zbóż i roślin uprawnych.
Trzy lata temu na Wyspach gruchnęła wieść, że ponad 60 proc. chleba produkowanego w UK zawiera pozostałości pestycydów. Wśród nich najczęściej wykrywany był składnik aktywny Roundupu, czyli glifosat. W innych produktach spożywczych było nieco lepiej, ale daleko od dobrze – średnio aż 40 proc. z nich zawierała pozostałości szkodliwych oprysków. W 2015 r. Międzynarodowa Agencja ds. Badań nad Rakiem (IARC) uznała glifosat za „prawdopodobnie rakotwórczy dla ludzi”. IARC jest agendą Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) i nie sieje paniki na użytek clickbaitów. Jej oceny można uznać nie tylko za spełniające kryteria naukowe, ale również za „zachowawcze”. Innymi słowy: osoba myśląca pragmatycznie powinna z tej opinii wyciągnąć wniosek, że glifosat to niebezpieczna toksyna, której należy skrzętnie unikać.
Dla ekspertów instytucji powołanych do ochrony naszego zdrowia sprawa nie jest już tak oczywista. A przynajmniej przestała być za sprawą konsultacji z lepszymi, bo amerykańskimi ekspertami, reprezentującymi stronę inkryminowaną. A było to tak. Podczas
telekonferencji, jaką przedstawiciele EFSA odbyli z przedstawicielami EPA obecny był niejaki Jess Rowlands. Rowlands to były szef CARC, komisji EPA ds. oceny ryzyka nowotworowego. Jego nazwisko pojawia się w dokumentach 20 spraw sądowych przeciwko Monsanto. Według jednego z nich Rowlands powiedział przedstawicielowi Monsanto co następuje: „Jeśli uda mi się ukręcić temu łeb, to zasłużę na medal”. W tych słowach pracownik EPA wyraził nadzieję, że uda mu się odeprzeć zarzuty stawiane Monsanto – molochowi, przed którym EPA ma bronić amerykańskie (a przy okazji światowe) społeczeństwo.
Z jakiegoś dziwnego powodu na telekonferencji EFSA z EPA Rowlands pełnił rolę „obserwatora”. Wydawałoby się – pasywną, ale najwyraźniej niekoniecznie. W opinii sformułowanej na temat glifosatu po odbyciu konfy z EPA EFSA użyła tego samego argumentu, jakim posłużył się Rowlands do odparcia zarzutów IARC i podważenia badania z 2001 r. wskazującego na rakotwórcze działanie tej substancji. Był to argument z kategorii znajdywania dziury w całym. Rowlands próbował podważyć badanie jako zawierające „potencjalne błędy” „ze względu na obecność infekcji wirusowych”, które mogły odcisnąć piętno na wyniku końcowym.
Jak to zwykle w takich przypadkach bywa, Kowalskiemu trudno wniknąć w naukową i sądową materię tej sprawy, znając jednak historię działalności Monsanto oraz aktualne przygody sądowe tej korporacji, jeszcze trudniej uwierzyć w jej prawdomówność i dobre, niemerkantylne intencje. Jednak o tym, że międzynarodowe molochy lekkim krokiem przechadzają się po trupach, wiadomo mniej więcej od czasów Kompanii Wschodnio-Indyjskiej – nie ma tu zatem szczególnych powodów do bulwersacji.
Tym natomiast, co powinno wytrącać z równowagi i skłaniać do bicia na alarm, są działania instytucji państwowych i ponadpaństwowych, które noszą znamiona nie tylko korupcyjnych, ale również depopulacyjnych.
Pan Dobrodziej