Legenda wiecznie żywa
Znamy już życiorys króla, ale czy możemy powiedzieć, iż był postacią historyczną? Spory na ten temat trwają do dziś i nikt nie jest w stanie wskazać jednoznacznych dowodów. Zatem jeśli nie istniał, może jego legenda była wzorowana na kimś innym? Do tej roli przymierzano kilku rycerzy, jak Owain Ddantgwyn, średniowieczny władca królestwa Powys, który wygrywał wojny z Anglami, Saksonami i Piktami, oraz Riothamus, przywódca rzymsko-brytyjski, który walczył z Gotami.
Podobnie sprawa ma się z lokalizacją Camelotu. Według opisu Geoffreya, należy go szukać w Caerleon w południowej Walii. Od czasów Tudorów z legendami arturiańskimi łączony jest także zamek Cadbury. Wykopaliska z epoki żelaza potwierdzają, że był on ufortyfikowany już w czasach okołoarturiańskich i dobrze prosperował, co sugeruje siedzibę królewską. Camelotu szukano także w Carlisle w Kumbrii, w pobliżu Muru Hadriana, gdzie Artur miał stoczyć ostatnią bitwę.
Co do zamku rycerza Lancelota, według Thomasa Malory’ego jest nim Alnwick w Northumberland. Pamiątki znajdziemy też w Hampshire, gdzie w Winchester Great Hall wisi na ścianie okrągły stół z wymalowanym portretem króla Artura. Według ekspertów, blat jest późniejszy i pochodzi z XIII wieku.
Miejsc związanych z legendą jest znacznie więcej. Hrabstwo Shropshire, leżące między Walią a Midlands, ma nawet Szlak Króla Artura, który bazuje na tym, że pierwowzorem króla miał być tutejszy władca Owain Ddantgwyn.
Nigdy też nie udało się dokładnie ustalić miejsca, które było magiczną wyspą Avalon. W tym kontekście mówi się o Wzgórzu Glastonbury, które góruje nad okolicą niczym wyspa nad oceanem.
Każda z tych teorii ma swoich zwolenników i przeciwników.
Spory do dziś
Jest jeszcze jedno miejsce związane z legendą. To walijski, malowniczo położony zamek Tintagel, gdzie miał być poczęty król Artur. Epizod ten do dziś budzi emocje.
W ubiegłym roku organizacja English Heritage rozwścieczyła dwustu walijskich historyków, po tym jak w skale pod zamkiem zleciła wykucie płaskorzeźby z twarzą Merlina oraz zaplanowała postawienie statuy Artura.
Historycy nazwali takie poczynania próbą uczynienia z zabytku „bajkowego parku rozrywki”, a nawet jego „disneylandyzacją”. Przypomnieli, że to siedziba historycznych władców Kornwalii i Devonu, oraz ważny punkt handlowy, który łączył ten kraj z Bizancjum.
Sami jednak musieli przyznać, że nie wszyskich interesuje prawdziwa historia, a zamek jest odwiedzany głównie ze względu na legendy arturiańskie i to już od XVII wieku. Prawdziwy boom nastąpił w wieku XIX wraz z modą na średniowiecze i rozwojem kolei. Dziś Tintagel jest jedną z pięciu najczęściej odwiedzanych atrakcji pod kuratelą English Heritage i przyciąga około 200 tysięcy odwiedzających rocznie. W lecie pojawia się tu nawet 3000 osób dziennie.
Jonathan Jones, felietonista Guardiana, w poczynaniach English Heritage nie widzi jednak niczego złego, wręcz przeciwnie — trzeba wspierać legendę. Według niego król Artur jest jednym z największych wkładów Brytanii w kulturę światową i trzeba to celebrować. Władca był już sławny, kiedy Brytania była jeszcze nieznaną wyspą, gdzieś na obrzeżach średniowiecznej Europy.
Według felietonisty, historia i podania ludowe nie są ze sobą w sprzeczności. Jak pisze: „Przecież turyści odwiedzają Grecję, między innymi dlatego, że znają jej bogatą mitologię”.
Po całym sporze, przedstawiciele English Heritage stali się jednak ostrożniejsi. Ustawiona tu figura rycerza z mieczem została nazwana „Gallos”, co po kornijsku znaczy „Moc”. Mówi się o niej, że była zainspirowana legendami o Arturze, ale także całą historią zamku.
Artur filmowiec
Legenda wciąż żyje i na naszych oczach dodawane są do niej nowe elementy. W XX wieku król Artur pojawił się na scenie i na ekranie. W latach 60. na Broadwayu powstał musical „Camelot” z Richardem Burtonem w roli głównej. Nawiązania filmowe to na przykład „Excalibur” z 1981 roku, czy „Król Artur” z 2004 roku, grany przez Clive’a Owena.
Jaką wersję legendy ma zatem dla nas Guy Ritchie, brytyjski reżyser i twórca takich filmów jak gangsterski „Przekręt”, szpiegowski „Kryptonim U.N.C.L.E.” czy nowy „Sherlock Holmes”?
Z recenzji Guardiana wiemy, że film jest „zaskakująco rozrywkowy”, ale także, że łączy elementy „Króla Lwa”, „Gladiatora”, „Wściekłych psów” oraz „Hobbita”… W roli głównej występuje Charlie Hunnam znany przede wszystkim z serialu o gangu motocyklowym „Synowie Anarchii”, a partnerują mu Jude Law i Eric Bana.
Czy nowa produkcja ma jakieś szanse odbić piętno w masowej świadomości i rzucić nowe światło na mit arturiański?
Czy film wypakowany scenami walki z szybkim montażem w połączeniu ze zwolnieniami akcji, będzie wersją legendy na miarę naszych czasów? Przekonamy się w kinach.
Jarek Sępek, Cooltura
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.