Właśnie dlatego May chce mieć w zespole negocjatorów osoby, które w 100 proc. poświęcą się tej sprawie. – Konsekwencje nieudanych rozmów, zwłaszcza na poziomie aktów prawnych, mogą być mocno odczuwalne przez ludzi pracujących na Wyspach – przyznaje szefowa brytyjskiego rządu.
Słowa te mają paść w wystąpieniu publicznym May, które odbędzie się podczas jej wizyty w Walii. Padną one nie bez powodu. I nie chodzi o to, że nagle May przyznaje się do pewnego ryzyka, jakie niesie Brexit, ale o to, żeby wyborcy właśnie ją widzieli na czele zespołu negocjacyjnego, a nie na przykład lidera Partii Pracy – Jeremy’ego Corbyna.
Przypomnijmy, że negocjacje Londynu z Brukselą rozpoczną się niezwłocznie po przedterminowych wyborach do parlamentu, czyli po 8 czerwca.
Mało czasu
– Do tych ważnych i kluczowych wyborów zostało tylko kilkanaście dni, a kilka dni po nich Unia Europejska oczekuje, że przystąpimy do rozmów. Przy stole negocjacyjnym wraz z naszym zespołem zasiądę ja lub Jeremy Corbyn. Nie będzie czasu do stracenia, nie będzie też czasu na to, aby czekać na powołanie rządu i dopiero wtedy rozpoczynać rozmowy. Tak więc widać wyraźnie, że stawka jeśli chodzi o te wybory jest bardzo wysoka. Znajdujemy się w niezwykle ważnym momencie dla historii naszego kraju. Właśnie dlatego przy rozmowach negocjacyjnych potrzebujemy ludzi oddanych sprawie. Nie ma przy nim miejsca dla osób, którym brakuje pewności lub nie mają sprecyzowanych oczekiwań. Potrzeba nam ludzi zdeterminowanych do tego, aby w formie umowy zrealizować demokratyczne oczekiwania brytyjskich wyborców – wyjaśnia premier Theresa May.
May dodaje: - Jeśli nie zrobimy tego jak należy, konsekwencje dla Wielkiej Brytanii i krajowego bezpieczeństwa gospodarczego będą bardzo poważne, a odczują to przede wszystkim ciężko pracujący mieszkańcy UK. Jeśli zrobimy to jak trzeba, przed nami pojawią się ogromne możliwości.
Opozycja stawia na studentów
Tymczasem Jeremy Corbyn nie marnuje czasu przed wyborami i przypomina studentom, że jego partia obiecuje zniesienia opłat za naukę na uczelniach. Zachęca ich więc do oddawania głosów na Partię Pracy. – Dostęp do uczelni to korzyść dla nas wszystkich. Zyskają nie tylko studenci, którym w kieszeni zostanie więcej pieniędzy, ale również cała gospodarka, która będzie korzystać z wykształconych fachowców – lekarzy, inżynierów, naukowców czy nauczycieli – mówi Corbyn.
Na kilkanaście dni przed wyborami sondaże pokazują przewagę Konserwatystów nad Partią Pracy, która waha się na poziomie 9 punktów procentowych. Obecnie na partię rządzącą chce głosować 43 proc. wyborców, na Laburzystów 34 proc.
Małgorzata Słupska, MojaWyspa.co.uk