O tym, że Boga nie ma, wiemy już od Karola Marksa, od którego wiemy także, że religia jest twardym narkotykiem, który powinien zostać zdelegalizowany. Wprawdzie zbliżone sądy wygłaszali już pomniejsi starożytni, ale dopiero Karol Marks nagłośnił sprawę na odpowiednią skalę. Podobnego zdania był zresztą rodak Karola Marksa, Friedrich Nietzsche, który tak się tym faktem zasmucił, że najpierw popadł w nadczłowieczeństwo, następnie w obłęd, a w międzyczasie napisał rozprawkę pod znamiennym tytułem „Antychryst”.
W zastępstwie za nieistniejącego Boga Marks zaoferował światu komunizm i kilkadziesiąt milionów ofiar tegoż. Nietzschemu na szczęście nie udało się wystrugać równie spektakularnej konstrukcji ideologicznej – ale „zwłokami” Najwyższego użyźnił glebę, na której wyrósł nazizm (wraz z kilkunastoma milionami ofiar) oraz rozmaite formy neopogaństwa. Można powiedzieć, że ten doborowy duet sprawuje patronat nad współczesnym Postępem, z jednej strony dążącym do stworzenia globalnej komuny, z drugiej – do wprzęgnięcia tej komuny w strukturę społeczną rodem z czasów egipskich, w której nadludzcy kapłani czuwają nad powszechną równością w niewoli.
Już wyjaśniam, skąd mi się zebrało na religiancką czkawkę. Otóż trafiłem na opis badania, które wskazuje na związek między religijnym fundamentalizmem a uszkodzeniem pewnego obszaru w mózgu. Chodzi o grzbietowo-boczną część kory przedczołowej, która odpowiada za szereg złożonych funkcji poznawczych i intelektualnych. Od dawna wiadomo, że uszkodzenie jej powierzchni może skutkować zaburzeniami ruchowymi, upośledzeniem zdolności do wykonywania zorganizowanych czynności, a także myślenia abstrakcyjnego. Niedawno natomiast powiązano ten ubytek w szarej masie z radykalnymi poglądami. Uczeni z Northwestern University w Illinois pochylili się nad danymi z badania znanego pod nazwą Vietnam Head Injury Study (VHIS) i odkryli pewną prawidłowość. Weterani z uszkodzeniami wspomnianej części mózgu zdradzali objawy „sztywności umysłowej” w aspekcie przekonań religijnych.
Analiza nie dowiodła bynajmniej, że gorliwa wiara w Istotę Wyższą wynika z ubytków w centralnym układzie nerwowym. Byłoby to zresztą mało prawdopodobne. Badanie z roku 2015 przeprowadzone przez naukowców z University of New York wykazało bowiem, że „wyłączenie” innego fragmentu kory przedczołowej za pomocą działania pola magnetycznego wzmaga przekonania ateistyczne – innymi słowy: niewiara w Boga może stanowić dysfunkcję mózgu. Analiza danych VHIS wykazała jedynie, że urazy w określonych miejscach kory przedczołowej powodują ograniczenie „elastyczności” umysłu, które sprzyja powstawaniu fundamentalistycznych przekonań religijnych. Ściślej rzecz biorąc, chodzi o to, że osoby cierpiące na ów ubytek miały problem z przetwarzaniem danych i koncepcji, które naruszałyby ich obraz świata. O ile się orientuję, podobny problem dotyka również wielu wyznawców Karola Marksa. Tyle że analiza wyników VHIS była skrojona pod kątem przekonań teistycznych – no bo na badanie pracy mózgu twardogłowych komuszków żadna jednostka naukowa nie otrzymałaby grantu.
Mimo tych wszystkich niuansów związanych z opisanym badaniem w cyfrowy eter poszedł przekaz znacznie bardziej uproszczony. Taki mianowicie, że religijny fundamentalizm wiąże się z uszkodzeniem mózgu. Ponieważ większość czytelników internetu nie odróżnia korelacji od wynikania, news może zyskać drugie, a nawet trzecie życie. W pierwszym z nich fundamentalizm może wynikać wprost z ubytków w mózgu, a w kolejnym – sama wiara może stanowić efekt niedomagań w centralnym układzie nerwowym.
Być może nieco nadmiernie ekscytuję się odpryskiem infotainmentu – ale powyższe spekulacje mogą nie być na wyrost. Szczególnie w kontekście odkrycia obwieszczonego światu dwa lata temu. Na ile zdołałem się zorientować, chodzi o to samo badanie, które wykazało, że ateizm potencjalnie stanowi dysfunkcję mózgu. Tyle że w przekaziorach zostało ono opisane z nieco innej perspektywy. Bulwarówki doniosły, że naukowcy „znaleźli sposób na zmniejszenie w ludziach wiary w Boga i nietolerancji w stosunku do imigrantów” – przez oddziaływanie na wcześniej wymienioną część mózgu polem magnetycznym.
No, skoro zmniejszanie wiary w Boga idzie w parze ze zwiększaniem tolerancji wobec imigrantów, którzy w zjednoczonej Europie stanowią obecnie dyżurną świętość, to raczej nie ulega kwestii, że jest to cel chwalebny i słuszny. Wnioskuję więc, że w najbliższych latach można spodziewać się przyrostu odkryć na temat związków teizmu z psychopatiami, neuropatiami lub w ogóle ciężkimi uszkodzeniami istoty szarej. A gdy już zostanie ustalone poza wszelkimi wątpliwościami, że wiara w Boga to efekt patologii, NFZ-y i NHS-y zaczną refundować terapie ateizacji – by wszyscy pogrążeni w wielkim urojeniu mogli się odeń uwolnić. Całe przedsięwzięcie przypieczętuje delegalizacja wiary w Boga, a następnie – jak można sądzić – samego Boga.
Może wtedy wreszcie skończy się kryzys imigracyjny, gospodarczy, cywilizacyjny i w ogóle egzystencjalny?
Pan Dobrodziej