Psy, koty, kanarki? To byłoby zbyt prozaiczne. Dla wielu Brytyjczyków, jeśli już coś hodować, to konkretnie. Lwy, tygrysy, wilki, krokodyle, jadowite węże… Liczba niebezpiecznych zwierząt, trzymanych na prywatnych posesjach, systematycznie rośnie.
49-letni Newby uważa, że liczba licencji, wydawanych przez councile, mimo że i tak bardzo duża, nie odzwierciedla prawdziwej ilości dzikich zwierząt, żyjących w prywatnych domach. Ile ich jest w istocie? Jak podał portal „International Business Times UK”, szacunki opierające się na sprzedaży żywej żywności i suszonej karmy wskazują, że w 2014 roku, liczba hodowanych w Wielkiej Brytanii gadów, mogła wynosić nawet 5 do 8 milionów, czyli w granicach ilości psów.
Wiele drapieżników, nabytych na czarnym rynku, trzymanych jest bezprawnie. Według wydanych licencji, liczba jadowitych węży na prywatnych posesjach waha się w granicach 300, tymczasem…
– Ja sam mogę wskazać pięć osób, które mają w swoich hodowlach ponad 300 tych gadów. A to wierzchołek góry lodowej. Jednak problem leży w czym innym. Znam ludzi, którzy trzymają krokodyle bądź aligatory i świetnie sobie
z nimi radzą, ale znam też takich, którzy mają chomika i nigdy go nie oczyścili. Merytoryczna wiedza oraz stosunek do zwierząt mają zasadnicze znaczenie – uważa Iain Newby.
Lew z Harrodsa
To znalezisko odbiło się szerokim echem. W grudniu 2015 roku w garażu w Londynie znaleziono dwa kajmany, dwa warany, gekona, trzy iguany, pięć tarantuli oraz kilka węży, w tym anakondę i młodego pytona. Wszystkie zwierzęta były martwe, prawdopodobnie udusiły się z powodu braku tlenu.
Wiadomo, że zostały nabyte nielegalnie. Za to zupełnie zgodnie z prawem, na ogrodzonym polu w Bedfordshire, wychowują się dwa wilki, a w zasadzie wilczyce – siostry o dźwięcznych imionach Kaya i Aiyana. Są tam od szczeniaka. Ich właściciele, Phil Watson i Caroline Elliot, oceniają, że roczne utrzymanie drapieżników to koszt rzędu 10 tysięcy funtów. Tyle pochlania 24-godzinny monitoring, światła na podczerwień, iluminacje oraz stała dieta z kurczaka i wołowiny.
– Niektórzy sądzą, że dzikie zwierzęta można przysposobić podobnie jak domowe. Ale to nie tak, trzeba być laikiem, żeby traktować drapieżniki jak maskotki. Kaya i Aiyana znaczą dla mnie dużo więcej, to wielki przywilej, że mogę dzielić mój świat z tymi pięknymi stworzeniami – mówi Caroline Elliot.
Równie ekscytujących wrażeń doświadczyli dwaj Australijczycy, którzy zakotwiczyli w Londynie w 1969 roku. Niedługo po przyjeździe do brytyjskiej stolicy, koledzy ze studiów, John Rendall i Anthony „Ace” Bourke, kupili w Harrodsie małego lwa, którego nazwali Christian. Zwierzak urodził się w ZOO w nadmorskim kurorcie Ilfracombe w Devonii, ale ponieważ razem ze swoją siostrą został odrzucony przez matkę, był wychowywany przez personel placówki. Kilka miesięcy później został sprzedany Harrodsowi, a stamtąd trafił w ręce Rendalla i Bourke’a. Zamieszkał w suterenie, znajdującej się pod sklepem meblowym w dzielnicy Chelsea, gdzie obaj mężczyźni pracowali. Codziennie razem ćwiczyli w pobliskim parku, spacerowali po londyńskich ulicach, ale ponieważ lew rósł jak na drożdżach, a jego potrzeby okazywały się coraz większe, właściciele postanowili wysłać go do ośrodka Kora w Kenii. Tam, 1,5-rocznym wówczas Christianem, zajął się George Adamson, znany zoolog, pracujący z osieroconymi zwierzętami, który podjął się przygotowania przybysza z Londynu do życia w naturalnym środowisku. Początki były trudne, ale z czasem proces asymilacji zaczął przebiegać pomyślnie.
Po roku od rozstania, Rendall i Bourke postanowili odwiedzić swojego dawnego pupila. Adamson odradzał im to, argumentując, że lew jest już dorosły, zdziczały i może rozszarpać ich na kawałki. Ci jednak zaryzykowali, a Christian, na widok swoich byłych opiekunów, rzucił się im radośnie na szyje. Poklepywaniom i przytulaniom nie było końca. Filmik z tego spotkania, zamieszczony osiem lat temu na kanale YouTube, bił rekordy popularności, a później o ludzko-lwiej przyjaźni powstały pełnometrażowy film dokumentalny oraz książka…