Ponieważ dziś jeszcze wszyscy są na kacu, pozwolę sobie poluzować styki i popuścić wodze fantazji – dla odmiany od mojej zwyczajowej żelaznej dyscypliny intelektualnej :) . W tym niezobowiązującym trybie chciałem sformułować kilka życzeń pozbawionych jednostkowego adresata, zbiorowego poniekąd też. Będą to po prostu życzenia obliczone na poprawę świata. Jeśli dojdą one uszu kogoś władnego pokierować losami tej planety, będę bardzo zobowiązany za ich realizację – po ewentualnych niezbędnych korektach na lepsze. Oczywiście na lepsze dla ludzkości, nie dla jakichś tam reptilianów (jeśli wiecie, co mam na myśli).
Po pierwsze, chciałbym, żeby nie było wojen. To oczywiście szczyt naiwności. No bo wojny były zawsze. To chleb powszedni ludzkości. Ale może by tak coś dla odmianki? Tak jak ostatnio w modzie jest porzucanie chleba na rzecz quinoa, kaszy bulgur i czego tam jeszcze. Tu was mogę chyba zaskoczyć, bo zniesienie wojen całkiem realnie rysuje się na horyzoncie. Plan jest taki: zniszczyć państwa narodowe, zdepopulować ludzkość, niedobitków (ok. 500 milionów, zgodnie z wytycznymi wypisanymi na Georgia Guidestones) zagnać do miast, poddać ich totalnej kontroli za pomocą fikuśnych urządzeń elektronicznych i sterować ich życiem biologicznym oraz umysłowym. Nie chcecie, to nie wierzcie, ale Planu nie zmienicie. W efekcie – wojen faktycznie nie będzie, tylko że nie będzie też ludzi we współczesnym rozumieniu tego słowa.
Po drugie, chciałbym, żeby ludzie jednak byli. I żeby byli jak najbardziej ludźmi. Żeby nie zostali zdepopulowani, zniewoleni, ani wyrugowani przez sztuczną inteligencję. To ostanie zagrożenie jest bardzo poważne. Mówią o nim ludzie znacznie poważniejsi ode mnie, tacy jak Stephen Hawking czy Elon Musk. Ich zdaniem sztuczna inteligencja to żywotne zagrożenie dla homo sapiens. Ponieważ życzę sobie, żeby ludzie byli i byli jak najbardziej ludźmi, z konieczności życzę sobie również, żeby a) sztuczna inteligencja poszła w diabły razem z tabunami programistów, którzy ściągają ją z piekła na Ziemię, b) żeby w diabły poszedł również Plan, który od diabłów przecież przyszedł (nie chcecie, to nie wierzcie).
Po trzecie – życzenie już nieco mniejszego kalibru i mniejszej egzaltacji – chciałbym, żeby nie było monopoli. Monopoli, to znaczy takich sytuacji, w których jeden podmiot, np. firma, trzyma w garści cały rynek danego produktu lub usługi lub po prostu całą branżę. Obecnie monopoli teoretycznie nie ma – ale właśnie tylko teoretycznie. Praktycznie jest tak, że globalne korporacje podzieliły między siebie większość rynków i udają, że ze sobą konkurują. Gdyby był to rynek proszków do prania albo wiertarek udarowych, to oczywiście pół biedy. Gorzej gdy są to rynki związane z kluczowymi ludzkimi potrzebami, np. jedzeniem, albo głównymi obszarami ludzkiej aktywności, np. zakupami online, wymianą informacyjną, komunikacją itd. Firmy pokroju Unilever trzymają w garści połowę marek obecnych w polskich spożywczakach, firmy pokroju Amazon, zgarniają większość obrotów retailu online, firmy pokroju Google czy Facebook kontrolują środowisko internetowe większości internautów na świecie – długo można by wymieniać. Każda z tych marek w dużym stopniu kontroluje rynek, na którym działa. Dzięki temu mogą one wciskać nam swoje produkty i usługi, zbierać i przetwarzać dane na nasz temat, a także prowokować lub zmuszać nas do działań, których w innym przypadku byśmy nie podjęli (spróbujcie np. funkcjonować dziś bez smartfona z dziesiątkami inwigilujących aplikacji albo kupić w nieekskluzywnym spożywczaku zdrową żywność niewyprodukowaną i nieschemizowaną przez koncernowe brandy). Prędzej czy później firmy-molochy staną się monopolami, a ostatecznie – czymś w rodzaju resortów światowego rządu. Stawiam tezę, że za 50 lat funkcję światowego ministerstwa rolnictwa będzie sprawowała powszechnie znienawidzona korporacja Monsanto (zapewne po (niejednym?) rebrandingu).
Po czwarte, chciałbym przywrócenia parytetu złota albo platyny albo czegokolwiek, co istnieje fizycznie, jest niereprodukowalne i posiada wartość rynkową. Uważam, że brak parytetu złota i obdarzenie prywatnych banków przywilejem druku pustego pieniądza to główna techniczna przyczyna zła na świecie. Zła oczywiście nie w sensie metafizycznym, bo to nieco inna para kaloszy, ale w szerokim sensie społecznym. Produkcja pustego pieniądza, generująca zadłużenie całych państw i społeczeństw, to największy w historii powszechnej zorganizowany rabunek majątku. Ofiarą tego rabunku pada każdy z nas, choć – niestety – w większości przypadków nieświadomie. Kontrola nad pieniądzem sprawowana przez finansową elitę umożliwia tejże elicie kontrolowanie korporacji, za pośrednictwem rozmaitych szemranych funduszy inwestycyjnych, a w efekcie całych gospodarek. W ten sposób nieliczna grupa tajemniczych osobników ma władzę nad życiem 7,5 miliarda ziemskiej populacji, z grubsza rzecz biorąc.
Po piąte, po szóste i siódme, życzyłbym sobie wielu innych rzeczy, ale myślę, że jak zaklepane zostaną cztery powyższe, to nie będziemy mieć problemu ani z łżedemokracją, ani z łżemediami, ani ze sztuczną żywnością, ani z radykalnym islamem, ani z polityczną poprawnością, ani z innym łotrostwem. Dziękuję za uwagę.
Pan Dobrodziej