Niemieccy tropiciele rasizmu – swoją drogą, kto może być bardziej predestynowany do tropienia rasizmu niż Niemcy? – odkryli nową potencjalnie niebezpieczną grupę społeczną: tradycyjne, wiejskie rodziny. Określają je mianem „völkisch”, czyli ludowych. Tygodnik „Welt” ostrzegł swoich czytelników, że prowincjusze tylko z pozoru wyglądają na niegroźnych. De facto drzemią w nich żywioły, które mogą rozbudzić demony nazizmu. Przyrodniczy entourage, folklorystyczny outfit, przydomowy ogródek, zagródka z kózką oraz przywiązanie do rodzinnego stylu życia i tym podobne archaizmy to świadectwo skrzywionej ksenofobicznej psychiki – przekonuje „Welt”.
Tygodnik idzie dalej. Sugeruje, że zagrożenie dla demokracji stanowią nie tylko „ludowcy”, ale również… ekolodzy i ekofani. Ludzie, którzy nadmiernie sympatyzują ze środowiskiem naturalnym, rolnictwem organicznym, wiejskim rękodziełem, a już nie daj Boże praktykują wielodzietność lub protestują przeciwko inwestycjom infrastrukturalnym – takim jak karczowanie lasów pod asfaltowe przedsięwzięcia.
Nie myślcie sobie jednak, że tradycyjne rodziny postrzegane są jako zagrożenie dla porządku publicznego tylko przez durnowatych pismaków – to linia niemieckiego rządu, którego „Welt” jest jedynie piarowym ramieniem. Bundesadministracja przestrzega, że „naturaliści” przenikają do instytucji i organizacji społecznych: chodzą do kościołów, wysyłają dzieci do szkół, prowadzą aktywne życie obywatelskie. W efekcie mogą zarazić wstecznictwem zdrową tkankę społeczną, a ich wypaczone, kryptorasistowskie poglądy niebawem mogą rozplenić się na szeroką skalę. To nie tylko niedopuszczalne, ale najzwyczajniej groźne – szczególnie dla realizacji polityki multikulti i implementacji Afro-Azji w Republice Federalnej.
Na szczęście rząd niemiecki ma nie tylko ramiona medialne, ale również trzeciosektorowe: w postaci organizacji antyfaszystowskich. Dzielni antyfaszyści, naśladując najlepsze sowieckie wzorce, szpiegują – pardon: monitorują – ludo-faszystów i składają donosy z ich poczynań. Z jednej z relacji, autorstwa niejakiego Olafa Meyera z Antifaschistische Aktion, dowiadujemy się, że prawicowi ekstremiści to często „młode pary, które kupują gospodarstwa wiejskie i dokonują ich renowacji wspólnie z krewnymi i przyjaciółmi”. Meyer, zapytany, dlaczego sprzeciwia się podobnym rodzinnym inicjatywom, odpowiedział, że „taki model życia jest charakterystyczny jedynie dla osób, które definiują samych siebie jako Niemców”. Zaiste, zbrodnicza autocharakterystyka.
Remedium na kiełkujący niemiecki folk-faszyzm ma być – oczywiście – więcej integracji i więcej multikulturalizacji. Po prostu władze centralne zwalą zacofanym wieśniakom na głowę gości z Somalii, Libii i Maroka – co z pewnością oduczy ich ekohitleryzmu i przysposobi do życia podług wysokich standardów cywilizacyjnych.
Trudno spokojnie komentować lewacki bełkot, tak jak trudno spokojnie polemizować ze zwolennikami teorii płaskiej Ziemi. Czasem można odnieść wrażenie, że zarząd zjednoczonej Europy – który, jak wiadomo, ma siedzibę w Berlinie, a w Brukseli jedynie bazę wypadową – tylko udaje odlot i gra na zmęczenie materiału: to znaczy idzie w zaparte ze swoimi idiotyzmami, oczekując, że przeciwnicy idiotyzmów w końcu na dobre dojdą do wniosku, iż jakakolwiek polemika nie ma sensu, a może nawet padną z wycieńczenia.
Oczywiście Niemcy to tylko jeden z licznych frontów propagacji ideologicznego absurdu w Europie i na świecie. Jeszcze bardziej odklejeni od rzeczywistości są Skandynawowie, a w szczególności Szwedzi. Z najnowszych przykładów: niedawno dziennik „Expressen” opublikował tekst Cecilii Hagen, która nawołuje do „eradykacji brunatnych szczurów”, mając na myśli osoby o poglądach nawet nie prawicowych, ale po prostu antyimigracyjnych. Innymi słowy, Hagen nawołuje do masowych morderstw, a w najlepszym razie do łapanki. No cóż, bez komentarza.
Pod ostrzałem poprawnościowego gestapo znalazły się również Wyspy, a konkretniej: brytyjska prasa. Europejska Komisja przeciw Rasizmowi i Nietolerancji (ECRI) opublikowała niedawno raport, w którym odnotowuje niepokojący wzrost „mowy nienawiści” w ostatnich latach w UK i strofuje brytyjski rząd za zbytnie przyzwolenie dla wolności słowa. Sugerując jednocześnie, by władze UK zakazały bulwarówkom podawania informacji o przynależności etnicznej sprawców zamachów i innych przestępstw. Wszak tego typu szczegóły szkalują i narażają na niebezpieczeństwo poczciwą społeczność muzułmańską w UK.
Oczywiście nie wierzcie, że ci, którzy dyrygują tą nowomową, faktycznie w nią wierzą. Wierzą w nią rozmaici funkcjonariusze delegowani do jej rozpowszechniania, no i zastępy półmózgów u podstaw społecznej piramidy, które sprzedają wolność za mit świętego spokoju i pokojowego współżycia między etnosami. Natomiast celem ideologicznych dyrygentów jest po prostu sianie społecznego chaosu, który uzasadnia stopniowe wdrażanie rozwiązań w duchu totalitarnym.
Pan Dobrodziej