38-letnia Marlena i jej 34-letni mąż Łukasz poszli z dwójką dzieci na spacer. Nagle zaczepiła ich grupka wyrostków. Zaczęli ich wyzywać, a potem rozbili jajka na ich nowym samochodzie zaparkowanym niedaleko domu. Po tym zajściu zadzwonili na policję, ale radiowóz przyjechał dopiero po ósmym telefonie i po siedmiu godzinach.
Cała rodzina mieszka w nich od prawie dziesięciu lat i nigdy wcześniej nie spotkali się z takim zachowaniem ze strony miejscowych.
– Nawet ich nie znamy z widzenia. Szliśmy sobie spokojnie, gdy nagle zaczęli na nas krzyczeć. Mówili okropne rzeczy, mój 9-letni syn nadal jest przestraszony. Nic wiem o co chodzi, mieszkamy tu sobie spokojnie od ponad 9 lat. Mąż z domu zadzwonił na policję, ale usłyszał, że nie ma żadnego policjanta do pomocy. Dzwoniliśmy potem jeszcze siedem razy, a wyrostki cały czas krzyczały na zewnątrz. Nawet wtedy, gdy robiłam zdjęcia zniszczonego samochodu – mówi Marlena.
- Samochód właśnie kupiliśmy dla naszego starszego syna, który obecnie kończy kurs jazdy. Mamy go dosłownie od kilku tygodni. Ale najbardziej jestem zła na miejscową policję, która nas ignorowała, a do domu przyjechali dopiero po siedmiu godzinach od zgłoszenia – mówi Polka.
Rzecznik policji potwierdził słowa kobiety. – Niestety w tym czasie mieliśmy kilka poważniejszych zdarzeń i nasze siły były tam skierowane. Dopiero po kilku godzinach mogliśmy pojawić się na miejscu i spisać zeznania. Prowadzimy śledztwo w sprawie aktu wandalizmu na tle rasistowskim – dodaje.
Małgorzata Słupska, MojaWyspa.co.uk
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.