MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

01/07/2016 11:26:00

Sąsiedzi - dobrze że mam żaluzje

Sąsiedzi - dobrze że mam żaluzjePewnego dnia puściły mu nerwy. Poprosił sąsiadów, aby tak nie hałasowali. Usłyszał - „Sam lepiej bądź ciszej i przestań zboczeńcu patrzeć na moje dzieci, bo wezwę policję!".

I'M A POLISHMAN IN CHELTENHAM

Z ogólną ideą sąsiadowania sobie nawzajem ze swoimi własnymi sąsiadami, kojarzy mi się pewien rodzimy rapowy kawałek, pod jakże odkrywczym tytułem: „Sąsiedzi” autorstwa Małolata/Ajrona. A że aktualnie większość mojego poirytowania wiąże się z tym, co robią i jak zachowują się przedstawiciele tubylczego sąsiedztwa, tytuł każdego z akapitów to jeden z wersów z refrenu tej piosenki, która moim skromnym zdaniem najlepiej opisuje jak to jest mieć sąsiadów.

Dlaczego cieszę się więc z żaluzji, a właściwie rolet? Oszczędzają mi wiele zdenerwowania, na przykład gdy odbywa się na zewnątrz jeden z eventów, których wśród lokalnych chavsów nie brakuje. Parę ruchów ręką i przynajmniej nie muszę patrzeć zarówno na ich dokonania, jak i ich samych (za to hałas i tak zwane darcie japy słyszę doskonale).


Jeśli ktoś pierwszy raz (tia...) spotyka się z tym określeniem, by najlepiej zrozumieć, jacy są ci ludzie, powinien sobie wyobrazić klasę średnią. Następnie odjąć jeszcze dwie klasy. Dorzucić solidną szczyptę cbętnie-pobieranego-socjalu, marną edukację, ambicje najczęściej niewykraczające poza własne podwórko, często zmiksowane prostactwem i krótkowzrocznym postrzeganiem świata. Przekładając to na mniej zawiłe i po polskiemu – to tacy angielscy „polacy-cebulacy”. Przepraszam za mocno kipiące frustracją słowa, która przez naszych ukochanych sąsiadów towarzyszy mi przynajmniej raz dziennie.

Sąsiedzi - dzisiaj nikt z was nie uśnie

Być może powyższy opis jest dosyć jaskrawy, ale moje odczucia po pierwszych dniach pobytu w posiadłości przy Sun Street wcale mniej jaskrawe nie były. I podczas obserwacji ludzi wokół, za nic w świecie odczucie to nie chciało zniknąć, a z każdą dziwną sytuacją upewniałem się w swoich spostrzeżeniach. Budynek, w którym mieszkam, nazywać będę „domem”, bo ni to blok ni kamienica, a w środku większość mieszkań socjalnych, z czym związany jest pewien typ mieszkańców. Ludzi, którym zwyczajnie w życiu się nic nie chce, a ich ambicja kończy się na taniej kiełbasie z Tesco przepijanej nektarem lower-class-gods – Fostersem. Dodam, że nie jestem jakoś szczególnie nadwrażliwy, gdyż nasi neighbours są dla innych uciążliwi w tym samym stopniu, co dla mnie. Nie mogę powiedzieć, ze są bestiami rodem z piekła, bo oczywiście mogłem trafić jeszcze gorzej, co nie zmienia faktu że do otrzymania medalu dla najlepszego sąsiada powinni trochę poćwiczyć – z tym, że nie ze mną jako sąsiadem.


Sąsiedzi - wku***cie mnie ogólnie tak, że mam ochotę wyprowadzić was stąd

Zaraz po przeprowadzce zaczęły się problemy ze snem. Milusińscy mieszkający na parterze mają pod moim oknem kolekcję chińskich dzwoneczków poruszanych wiatrem, które skutecznie budziły mnie prawie każdej nocy. Moje uszy na szczęście zdążyły się już przyzwyczaić do ich monotonnego dźwięku, za to za cholerę nie mogą przyzwyczaić się do jazgotu (bo inaczej określić tego nie potrafię),  wydobywającego się z gardeł szanownych Państwa Sąsiadów przez większość dnia. By uzmysłowić skalę tego zjawiska napomknę tylko, że owe wrzaski obudziły mnie dziś z popołudniowej drzemki. Przez zamknięte okno. Na szczęście wieczorami zazwyczaj panuje niczym niezmącona cisza. Chyba, że kiedyś postanowimy zemścić się za wrzaski dnia na ukochanych współmieszkańcach - wtedy już nie będzie panować :)

Pewnego dnia mojemu współlokatorowi puściły nerwy. Stanął w oknie i grzecznie poprosił sąsiadów o to, aby byli ciszej, bo nie może oglądać telewizji. Opowiedzieli mu mniej więcej tak - „Sam lepiej bądź ciszej i przestań zboczeńcu patrzeć na moje dzieci, bo wezwę policję!". Nie ma to jak argument ostateczny poparty skargą na nas do Borough Council o zbyt głośne zachowanie Problem w tym, że w naszym mieszkaniu najgłośniejszym ze sprzętów jest pralka. I w odróżnieniu od naszych ulubieńców – potrafimy oprócz krzyku wydobywać z siebie dźwięki o tolerowanej przez innych głośności.

Innym razem, wynosząc swoje śmieci zabraliśmy też worek okupujący permanentnie, niczym jakiś stróż nocny, drzwi naprzeciwko – ot zwykły ludzko-sąsiedzki odruch. Tym bardziej ludzki, że worki zawsze wypełnione są po brzegi. I to nie powietrzem, a odpadami które strasznie śmierdzą. Przy całej swojej ogromnej względem nas wdzięczności za bezinteresowną pomoc, nie omieszkali zgłosić do Councilu, że grzebiemy im w śmieciach. A tu niespodzianka – nie każdy Polak jest górnikiem ze Śląska! A nawet jeśli jest, to raczej woli drążyć w ziemi niż w cudzych odpadkach. 

Jeśli chodzi o wspomniane wcześniej eventy, pomysłowość naszych sąsiadów nie zna granic, wyobraźnia najwyraźniej też. Pewnego razu bowiem ustawili na podwórku kilka dmuchanych, dużych zamków, pełnych krzyczących - zapewne ku uciesze wszystkich sąsiadów - przehałaśliwych dzieciaków. Taki mały, wzorowany na paryskim, Chavsoland. Tylko zamiast Donald Duck i Mickey Mouse mamy Chavsów. I jeszcze więcej Chavsów.

Nie dziwi mnie już używanie dziwnych, głośnych narzędzi, by cały dzień niszczyć na dworze niepotrzebny składzik na narzędzia (oraz z psychopatyczną satysfakcją nerwy ludzi pomieszkujących nieopodal), ale gdy zobaczyłem, że z drewna po rozbiórce powstało ogromne ognisko, w którego pogorzelisku przez kolejny tydzień bawił się rój  dzieci – przestałem próbować zrozumieć i dziwić się czemukolwiek, co napotykam na swojej angielskiej way of life. No bo co dziwnego jest w ognisku o średnicy minimum trzech metrów płonącym w samym centrum miasta?

Home, sweet home

Gdy zakończyłem poprzedni akapit, zacząłem zastanawiać się, czy to może ja zawsze jestem z czegoś niezadowolony i szukam dziury w całym, i czy aby na pewno jest tak tutaj tak bardzo źle. I wiecie co wymyśliłem? Że w gruncie rzeczy, patrząc na sprawę obiektywnie i zapominając o byciu jednym z wkurzonych mieszkańców, doszedłem do najważniejszego z ważnych wniosków. Pomimo niedogodności natury sąsiedzkiej, zacząłem doceniać to, że mam gdzie mieszkać, co na samym początku english journey nie było takie oczywiste, bo szybciej udało mi się znaleźć pracę, aniżeli mieszkanie. I nawet woda nie kapie mi na głowę!

Sytuacja z sąsiadami, jak większość tych,  których doświadczam w nowym otoczeniu daje mi pewne lekcje i okazje do refleksji. Na przykład takie, żeby zanim się gdzieś zamieszka, warto sprawdzić, gdzie to jest i czy przypadkiem w sąsiedztwie nie ma lotniska, strzelnicy lub miejsca pełnego ludzi takich, jakimi są moi sąsiedzi.



Piotr Brzegowski

Więcej w tym temacie (pełna lista artykułów)


 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze (wszystkich 3)

koneffka

2 komentarze

4 lipiec '16

koneffka napisała:

Polaczki zagranico...

Konto zablokowane | profil | IP logowane

abd_ul

11 komentarzy

2 lipiec '16

abd_ul napisał:

Czekam na tekst o mieszkaniu w dzielnicy socjalnej w POLSCE. Przeciez to takie same elementy tylko lepiej sa finansowani i na wiecej moga sobie pozwolic. Nikt przy zdrowych zmyslach nie zostanie dobrowolnie w takiej dzielnicy (rozumiem problemy zyciowe itd. ale nawet wtedy dazy sie do zmiany otocznia). Cebulaki to nie trafione okreslenia, bedziej menelstwo.

profil | IP logowane

Kierownik_Pociagu

22 komentarze

2 lipiec '16

Kierownik_Pociagu napisał:

Widzę ze nie tylko ja źle trafiłem ...

profil | IP logowane

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska