MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

17/05/2016 10:26:00

Tajemnicze samobójstwa w walijskim miasteczku

Tajemnicze samobójstwa w walijskim miasteczkuZnaków zapytania nie brakowało. I nie brakuje do dziś. Jaka tajemnica kryje się za samobójczą śmiercią 79 młodych ludzi w walijskim mieście Bridgend?
Był 5 styczeń 2007 roku. Kiedy w opuszczonym warsztacie znaleziono wiszące na sznurze ciało 18-letniego Dale’a Crole’a nikt nie przypuszczał, że to początek czarnej serii. Tymczasem niedługo potem powiesił się David Dilling (19), a następnie Tom Davies (20), Allyn Price (21) i James Knight (26). W ich ślady poszli inni. W ciągu pięciu lat w Bridgend i okolicach miasta samobójstwo popełniło 79 osób w wieku 13-41 lat. Zdecydowaną większość stanowili nastolatkowie i młodzi ludzie dopiero wchodzący w dorosłe życie.

Liczba 79 to oficjalne dane, chociaż nie brakowało spekulacji, że zgonów mogło być więcej. Wpłynęło na to nie do końca przejrzyste postępowanie policji, która w 2010 roku zaapelowała do dziennikarzy, żeby nie informowali o kolejnych samobójstwach – chcąc w ten sposób położyć tamę pladze śmierci i zniechęcić potencjalnych naśladowców. Co więcej, funkcjonariusze nie komentowali różnych pojawiających się teorii na temat przyczyn tajemniczych zgonów, a posłanka z tego okręgu Madeleine Moon stwierdziła wręcz, że to media są częścią problemu. Dlaczego? Bo podgrzewają atmosferę szukając sensacji.

Tymczasem znaków zapytania nie brakowało. Zaledwie jedna osoba pozostawiła list pożegnalny, a niemal wszystkie ofiary znaleziono powieszone w charakterystyczny sposób – z palcami stóp dotykającymi podłoża bądź w pozycji klęczącej. Znamienny jest też fakt, że życie odbierali sobie młodzi ludzie, którzy w większości wcześniej sprawiali wrażenie szczęśliwych, a wielu z nich miało szerokie plany na przyszłość…

Feralne drzewo

– Z zadowolonego, tryskającego humorem chłopca, nagle zmienił się w zombie – mówiła Elaine Beecham. W lutym

2010 roku jej 20-letni syn Justin przyznał, że ma myśli samobójcze, dlatego rodzice zorganizowali mu spotkanie z psychologiem. Na niewiele się to jednak zdało. W środku nocy chłopak poszedł do drzewa na którym wcześniej powiesił się jego przyjaciel Tom Davies, zarzucił szlafrok na gałąź i próbował się zabić. Materiał nie wytrzymał pod naporem ciężaru, 20-latek spadł na ziemię, po czym wystraszony wezwał pogotowie. Kilka godzin później powiedział do swojej matki – „na szczęście dla ciebie pękło”. Ale, jak się okazało, nie odpuścił. Jednej z kolejnych nocy, dokładnie o godzinie 1.45, chwycił za pasek od spodni i wybiegł z domu, a widząc to przerażona Elaine Beecham zadzwoniła na policję. Chłopak znowu skierował się ku feralnemu drzewu i mimo szybkiej akcji ratowników tym razem skutecznie zrealizował swój plan. Podobnie jak w innych przypadkach można było odnieść wrażenie, że jakaś niewidzialna siła pchała go do samobójstwa.

Potem rutynowe czynności, identyfikacja ciała, rozpacz bliskich. I powracające pytanie – „dlaczego?”. A także tatuaże wykonywane przez członków rodziny i przyjaciół zmarłych, mające podtrzymać pamięć o tych, którzy odeszli.

Rówieśnikiem Justina Beechama był Liam Clarke. 20-latek miał czarny pas w taekwondo, dobrze płatną pracę i pogodne usposobienie. Często był duszą towarzystwa – tak, jak podczas firmowego przyjęcia z okazji zbliżających się świąt Bożego Narodzenia 2007 roku, kiedy przebrany za św. Mikołaja rozdawał prezenty i zabawiał kolegów z pracy. Tryskał humorem, a dwa dni później… już nie żył. Po kłótni ze swoją dziewczyną powiesił się na miejscowym placu zabaw.

– Zachowywał się tak, jakby coś złego w niego wstąpiło. Wychodząc z domu wykrzykiwał „Pokażę ci!” – opowiadała matka chłopaka Alison. W pogrzebie Clarke’a uczestniczyła jego była dziewczyna Kelly Stephenson. – Nie mogę uwierzyć, że Liam zachował się tak samolubnie. To niepojęte – mówiła 20-latka do swoich bliskich. Ale dzień po tym, jak dowiedziała się, że jej kuzyn Nathaniel Pritchard popełnił samobójstwo, zrobiła to samo.

Bez nadziei

Bridgend, południowa Walia. Bogata tradycja, historia miesza się z teraźniejszością. Wykopaliska wskazują, że okolica była zamieszkana już w okresie przedrzymskim. Później przechodziła różne koleje. Podczas II wojny światowej w mieście znajdowała się jedna z największych w kraju fabryk amunicji, zatrudniająca 40 tys. pracowników. Okoliczne tereny słynęły z kopalń węgla, którym kres położyła dopiero twarda polityka brytyjskiej premier Margaret Thatcher. Po ich zamknięciu pod koniec lat 70. ubiegłego stulecia wielu ludzi straciło pracę i źródło utrzymania. W to miejsce wyrosły fabryki.

Obecnie w Bridgend mieszka 39 tys. ludzi. W samym mieście, gdyż okręg noszący identyczną nazwę liczy ponad trzykrotnie więcej mieszkańców. Pamięć o wydarzeniach sprzed kilku lat jest tu ciągle żywa, odbiły się one szerokim echem nie tylko na Wyspach. Bo chociaż masowe targnięcia się na własne życie zdarzały się w historii także wcześniej, to jednak sporadycznie i nigdy na taką skalę.

„Najbardziej posępne miasto w Wielkiej Brytanii”, „Miasto samobójców”, „Miasto bez nadziei” – donosiły tytuły gazet.

– Tak duża liczba samobójstw w jednym miejscu jest zjawiskiem zupełnie niespotykanym – twierdzi dr Lisa Boesky, autorka książki „When to worry: how to tell if your teen needs help”.

Dlaczego do tragedii doszło akurat w Bridgend? Snuto na ten temat różne teorie. Według jednych, winny temu jest przygnębiający, ponury klimat i gęste mgły, które często spowijają okolicę. Z kolei inni dowodzili, że to, co się wydarzyło, jest klasycznym przykładem „efektu Wertera”. W wydanej w 1774 roku książce „Cierpienia młodego Wertera” Johann Wolfgang Goethe opisuje historię młodego mężczyzny, który strzela sobie w głowę z powodu nieodwzajemnionej miłości oraz faktu, że nie potrafi odnaleźć się w burżuazyjnym społeczeństwie, w jakim przyszło mu żyć. Powieść odbiła się szerokim echem w całej Europie, a po jej publikacji wielu młodych mężczyzn, wzorując się na bohaterze, popełniło samobójstwo – na zasadzie efektu domina.

W przypadku Bridgend dochodzi do tego tzw. syndrom Gilberta Grape’a, który można streścić jako znudzenie życiem w peryferyjnej okolicy. Jedna z dziewcząt pytanych przez „The Telegraph” stwierdziła wprost: – Ludzie popełniają samobójstwa, ponieważ nie ma tu nic ciekawego do robienia. A inna przyznała: – Naprawdę czasami czuję, że nigdy się stąd nie wyrwę.

– Samobójstwa w Bridgend prawdopodobnie są efektem naśladownictwa. Ale nakłada się na to wiele różnych czynników – impulsywność, upadająca ekonomia, beznadzieja dnia codziennego oraz mgły otaczające miasto, szczególnie podczas długich zimowych miesięcy – uważa Loren Coleman, autorka książki „Suicide Clusters”.
 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze

Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska