Rabunek w świetle prawa
Według „oficjalnej narracji” celem TTIP jest ułatwienie wymiany handlowej i pobudzenie rozwoju gospodarczego. O ograniczonej wiarygodności tej tezy świadczy fakt, że cła ograniczające handel transatlantycki już od dawna są niskie i dalsze redukcje stawek niewiele tu zmienią. Istnieją jednak tzw. „bariery pozataryfowe”, które faktycznie mają wpływ na ograniczenie obrotów – ale nie małych i średnich przedsiębiorców, tylko wielkich korporacji.
Pod powyższym pojęciem kryją się rozmaite normy jakości i bezpieczeństwa, które różnią się w przypadku UE i USA. Często w taki sposób, że w krajach unijnych są one bardziej wyśrubowane. Ich ujednolicenie polegałoby zatem na obniżeniu ich do poziomu akceptowalnego dla amerykańskich koncernów. Dotyczy to nie tylko standardów obowiązujących branżę spożywczą, ale także przepisów z zakresu ochrony środowiska czy rynku pracy, m.in. gwarantowanych urlopów (USA to jedyny rozwinięty kraj na świecie, w którym pracownikom nie przysługuje ani jeden dzień płatnego urlopu wypoczynkowego!), ograniczeń dotyczących liczby godzin pracy czy stawek minimalnych. Eksperci krytycznie nastawieni do TTIP alarmują, że „znoszenie barier handlowych” mogłoby się wiązać z ograniczeniem praw pracowników, w tym stawek minimalnych, „hamujących konkurencyjność” przedsiębiorstw. Podnoszony jest też argument nierówności małych i średnich firm w starciu z gigantami rynkowymi. Przykład Meksyku – ale także Grecji czy choćby Polski w strukturach UE i wspólnego rynku – pokazuje, że na umowach handlowych niemal zawsze wygrywają silniejsi.
Powyższe argumenty „bledną” jednak w zestawieniu z kwestią, zdaniem wielu komentatorów, kluczową: klauzulą ISDS. Jest to system rozstrzygania sporów między inwestorem i państwem (Investor-state dispute settlement). Umożliwia on koncernom zaskarżanie rządów państw do międzynarodowych arbitraży. W teorii mechanizm ten ma chronić przedsiębiorstwa, które ponoszą ryzyko lokowania kapitału na danym rynku. W praktyce jednak ISDS stanowi narzędzie szantażu i wyłudzania pieniędzy ze skarbu państwa. Umożliwia ona działania tak absurdalne, jak zaskarżenie rządu za utratę „przyszłych zysków”. Przykładowo, Argentyna musiała zapłacić ponad miliard dolarów międzynarodowym koncernom z branży energetycznej, ponieważ rząd tego kraju zamroził opłaty za prąd z powodu kryzysu finansowego – wywołanego, warto nadmienić, samowolką międzynarodowych korporacji, tyle że z branży finansowej. Z kolei podatnicy z Salwadoru musieli „wyłożyć” 315 milionów dolarów na rzecz kanadyjskiego giganta górniczego, ponieważ rząd tego kraju odmówił mu zgody na uruchomienie kopalni złota – ze względu na możliwe zanieczyszczenie wód gruntowych. Podobnych przypadków jest więcej.
ISDS działa również w Europie, a także w Polsce – na mocy umów bilateralnych zawieranych przez poszczególne kraje. Szacuje się, że od jego wdrożenia w 1994 r. międzynarodowe koncerny wytoczyły 127 spraw krajom unijnym. Organizacja Friends of the Earth Europe zdołała uzyskać dane na temat odszkodowań zasądzonych w przypadku 62 arbitraży: sięgają one 30 miliardów euro.
Tego typu sprawy zwykle rozstrzygane są na korzyść korporacji. Z prostego powodu. Instytucje arbitrażowe nie podlegają jurysdykcji rządowej i obsadzone są często przez specjalistów z sektora korporacyjnego.
Niestety, wprowadzenie TTIP sprawi, że mechanizm ISDS będzie wykorzystywany znacznie częściej i chętniej, ponieważ wzrośnie obecność korporacji na europejskim rynku.
Przemysław Ćwik, Cooltura