Nie wiadomo, kiedy pojawiło się wśród naszych przodków zjawisko wojny. Bez większego ryzyka można założyć, że istniało ono zawsze. Wiadomo natomiast, że od zarania dziejów ludzie gotowi byli płacić za to, by ktoś inny walczył w ich imieniu. Na przestrzeni wieków najemnictwo przeżywało wzloty i upadki swojej popularności; było też w różny sposób uzasadniane. W swoim obecnym kształcie jest ono jednak zjawiskiem zupełnie nowym i wyłamującym się z dotychczasowych definicji.
Każdy, kto choćby pobieżnie śledził telewizyjne czy prasowe doniesienia z wojen w Iraku, Afganistanie, byłej Jugosławii czy lokalnych konfliktów w Afryce, musiał spotkać się ze zjawiskiem prywatnych firm wojskowych. Jak sama nazwa wskazuje, są to cywilne podmioty świadczące usługi o charakterze paramilitarnym. Było o nich głośno przede wszystkim w Iraku, gdzie wykonywały na rzecz sił koalicji antyirackiej cały szereg usług – od sprzątania czy kateringu przez logistykę, aż po konwojowanie transportów czy ochronę kluczowych obiektów, np. ambasad czy strategicznych obiektów przemysłowych. Częste były przypadki, w których pracownicy tych firm zmuszeni byli używać broni, stając się tym samym regularnymi żołnierzami. W szczytowym okresie konfliktu w Iraku sama tylko armia amerykańska zatrudniała ich grubo ponad 100 tys. Statystyki obejmujące Irak oraz Afganistan mówią o ponad 250 tys. pracownikach prywatnych firm wojskowych.
Najemnicy poza kontrolą
Czym współczesne prywatne firmy wojskowe różnią się od swoich historycznych poprzedników? Kluczową różnicą jest ta, że starożytni, średniowieczni czy nowożytni najemnicy stanowili zawsze rzeczywistą część armii kraju ich rekrutującego, który brał odpowiedzialność za ich działania. Czy to średniowieczni rycerze najemni, obecni niemal w każdej ówczesnej armii, słynni szwajcarscy najemnicy uzbrojeni w halabardy w czasie wojen włoskich, floty kaperskie czy korsarskie na morzach i oceanach całego świata czy wreszcie XX-wieczna francuska Legia Cudzoziemska – wszystkie te formacje łączył fakt, że były częścią sił zbrojnych danego państwa czy władcy. I to właśnie kwestia odpowiedzialności stanowi tu kluczowy element. Prywatne firmy wojskowe związane są co prawda kontraktami z odpowiednimi departamentami rządowymi ale w praktyce nie stanowią części sił zbrojnych ani nie podlegają dowództwu armii. Z drugiej strony, rząd nie bierze na siebie niemal żadnej odpowiedzialności za ich działania.
Jakie są praktyczne konsekwencje takiego stanu rzeczy? Jest ich wiele. Najbardziej oczywistą jest rachunek ekonomiczny wynikający z outsourcingu określonych, często bardzo drogich, usług. Po drugie, jak już wspomniano, rząd zmywa z siebie de facto odpowiedzialność za popełniane przez pracowników tych firm wykroczenia czy przestępstwa. Co prawda w prawie niektórych krajów taka odpowiedzialność istnieje (np. w USA), jednak wizerunkowo nie uderza to tak bardzo w rząd, jak ewentualne przestępstwa popełnione przez żołnierzy. Oznacza to, że poszkodowany zmuszony jest często wytoczyć powództwo konkretnej firmie i potykać się przed sądem z jej prawnikami. Inną „korzyścią” dla rządu jest, jak to miało miejsce w przypadku USA w Iraku, niezaliczanie poległych pracowników prywatnych firm do bilansu ofiar w armii. Ponownie, z punktu wizerunkowego oznaczało to mniej poległych „amerykańskich chłopców”.
Wreszcie, pracownicy prywatnych firm wojskowych nie mają statusu kombatantów, co w praktyce oznacza, że podczas wojny nie chroni ich prawo międzynarodowe w postaci choćby konwencji genewskich dotyczących jeńców. Firmy te działają de facto w szarej strefie prawa międzynarodowego a jedyne umocowanie prawne jakie posiadają to prawo kraju, który je zatrudnia. Istnieje co prawda konwencja ONZ zakazująca najemnictwa ale ani USA ani Wielka Brytania jej nie podpisały, podobnie jak wiele innych państw.
Brytyjczycy przecierają szlak
Mówiąc o prywatnych firmach wojskowych najczęściej ma się na myśli firmy amerykańskie zatrudniane przez amerykańską armię. Tymczasem pierwsza firma uznawana za prekursora całego zjawiska powstała w Wielkiej Brytanii. Jej współzałożycielem w 1965 roku był nie kto inny, jak słynny sir David Stirling, twórca Special Air Service – brytyjskich sił specjalnych. Wraz z byłymi towarzyszami z wojska, w tym członkami elitarnego SAS, założył firmę Watchguard International, która świadczyła usługi szkoleniowe m.in. w Jemenie czy kilku krajach afrykańskich. Stirling wiązany był również z nieudaną próbą obalenia rządu Muammara Kadafiego w Libii w 1970 roku. Brytyjczycy stanowili również gros członków grup najemniczych, które w latach 60. i 70. na potęgę uczestniczyły w przewrotach i zamachach stanu w całej niemal Afryce.
Tradycje brytyjskich najemników kontynuowały w latach 70. i 80. takie firmy jak Control Risks czy Defence Systems, które w dużym stopniu rekrutowały pracowników spośród byłych członków SAS. W czasie wojny w Iraku (po 2003 roku) w szczytowym momencie działało w rejonie konfliktu około 60 brytyjskich firm o charakterze paramilitarnym. W tej chwili ich liczba jest znacznie większa a podmioty takie jak G4S, Aegis Defence Services czy Control Risks należą do największych w tej branży.
Firmy te, podobnie jak ich amerykańskie odpowiedniki, nie mają już wiele wspólnego z najemnictwem okresu dekolonizacji. Są to ogromne korporacje o zyskach rzędu setek milionów funtów rocznie. Zatrudniają one często wysokich rangą emerytowanych wojskowych lub byłych członków rządu, posiadają rozbudowane działy PR czy marketingu i prowadzą globalne interesy.
Z raportu organizacji charytatywnej War on Want, poświęconemu zjawisku prywatnych firm wojskowych wynika, że aż 14 tego typu firm ma swoje siedziby w Hereford, tuż obok bazy jednostki specjalnej SAS, a przynajmniej 46 zatrudnia obecnie byłych żołnierzy brytyjskich sił specjalnych.
Iracki boom na usługi wojskowe
Choć na sporą skalę brytyjskie firmy wojskowe znajdowały zajęcie już w latach 90. (pierwsza wojna w Iraku, konflikt w byłej Jugosławii, Afryka), to swego rodzaju inkubatorem tej branży stała się wojna iracka z 2003 roku. Według relacji pracowników tych firm, przytaczanych przez raport War on Want, zapotrzebowanie na tego typu usługi było wówczas tak duże, że kontrakt na wiele milionów funtów można było otrzymać bez konieczności wykazania się większym doświadczeniem czy rekomendacjami.
Brytyjskie firmy od początku konfliktu świadczyły szereg usług dla amerykańskiej armii (np. w zakresie szkolenia i wyposażenia irackich sił bezpieczeństwa), a także dla nowego rządu irackiego po jego ukonstytuowaniu się w 2006 roku (jak choćby ogromny kontrakt dla Aegis Defence Services na ochronę kluczowych obiektów w portowym mieście Basra przed zamachami terrorystycznymi). Na sporą skalę z usług prywatnych firm wojskowych korzystał w Iraku także rząd brytyjski. Rocznie miały to być kontrakty na średnio 50 mln funtów.
Co ciekawe, zapotrzebowanie na tego typu usługi nie wygasło w Iraku ani po zakończeniu działań zbrojnych, ani nawet po wycofaniu się z tego kraju wojsk koalicyjnych. Największymi zleceniodawcami zostały wówczas prywatne koncerny (ze szczególnym uwzględnieniem sektora naftowego), chcące prowadzić interesy w nadal niespokojnym Iraku. Oprócz typowych zadań jak ochrona pól naftowych, rurociągów czy budynków biurowych, firmy te świadczą usługi bardziej kojarzące się z wywiadem oraz lobbingiem.
Afryka wciąż dzika
Oczywiście działalność prywatnych firm wojskowych to nie tylko okres wojny w Iraku i Afganistanie. Kluczowym rynkiem dla tego typu podmiotów od dawna była i jest Afryka. Jak już wspomniano, działalność grup najemników sięga tam okresu dekolonizacji. Nieustanne konflikty międzynarodowe oraz wewnętrzne stanowiły idealną pożywkę dla firm oferujących usługi paramilitarne.
Regionalnym centrum tego biznesu była, szczególnie w latach 90., Republika Południowej Afryki, gdzie obalenie apartheidu sprawiło, że źródło utrzymania straciły nagle setki, jeśli nie tysiące, członków sił specjalnych oraz służb bezpieczeństwa. Na ich bazie powstały firmy, takie jak choćby najsłynniejsza z nich – Executive Outcomes, które dosłownie trzymały w szachu rządy wielu mniejszych krajów. Dopuszczały się przy tym wielu zbrodni a także wykorzystywały swoją pozycję do przejmowania kontroli nad nielegalnym handlem surowcami czy kamieniami szlachetnymi (np. ropą w Anglii czy diamentami w Sierra Leone). Przy czym w ich interesie nie leżało ostateczne rozwiązywanie konfliktów a wręcz przeciwnie, umiejętne ich podtrzymywanie by nie stracić źródła dochodów. Wiele z tych firm zostało ostatecznie zdelegalizowanych a ich szefowie trafiali przed sądy.
Nowym impulsem dla zainteresowania Afryką ze strony prywatnych firm wojskowych była tzw. arabska wiosna. Nowe rządy krajów Afryki Północnej (Tunezja czy Libia), chcąc umocnić swój chwiejny autorytet, zwracały się często w stronę takich właśnie podmiotów. Jeszcze większe zapotrzebowanie na owe usługi generował sektor prywatny, w tym wielkie międzynarodowe firmy naftowe, obawiające się o bezpieczeństwo swoich instalacji wydobywczych i przesyłowych.
Co ciekawe, z usług prywatnych kontraktorów w zakresie doradztwa czy logistyki korzystają w Afryce także organizacje międzynarodowe, jak choćby ONZ w trakcie misji stabilizacyjnej w Demokratycznej Republice Kongo czy Unia Europejska podczas operacji w Czadzie oraz Republice Środkowoafrykańskiej.
Wszystkie największe brytyjskie firmy wojskowe obecne są w Afryce. Dla przykładu, Aegis Defence System chwali się doświadczeniami z 18 afrykańskich krajów a G4S podaje, że w Afryce osiąga obroty rzędu 500 mln funtów.
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.