Z okazji Świąt Wielkanocnych pozwolę sobie trochę podewocić – w zastępstwie za wizytę w kościele. Gdybym żył w okowach katolicyzmu i pod pręgierzem kleru – jak na lekcjach religii w podstawówce, kiedy aż miło było przypyskować – pewnie chętniej bym pobluźnił. Ale tak się składa, że KRK, z którym sympatyzuję acz bez fanatyzmu, od wielu lat jest chłopcem do bicia, a chrześcijaństwo stało się spluwaczką dla avant-kulturowego barachła. Tym chętniej uśmiecham się do ojca Rydzyka i księdza Natanka.
No i do siostry Faustyny. Z jej objawień, uznanych przez Watykan, wynika, że z tym babcinym porzekadłem to nie do końca prawda. Podobno Pan Jezus pozwala każdemu przekraczać progi i chodzić błędnymi ścieżkami, ale wysyła ostrzeżenia. Kiedy nie poskutkują, puszcza w końcu hultaja samopas – i idzie taki na zatracenie. Ta reguła zdaje się działać nie tylko w przypadkach jednostkowych, ale również w skali społecznej, a nawet cywilizacyjnej.
Tak by przynajmniej wynikało z doświadczeń XX w. I wynika ze współczesnych, jeśli kto ma dość przytomności, by to zauważyć. Co do doświadczeń XX w., to przewidział je znany rosyjski pisarz (był on takim właśnie kulturowym ostrzeżeniem przed błędnymi ścieżkami) – jeszcze w wieku XIX. Stwierdził on mianowicie prostą zależność: „jeśli nie ma Boga, to wszystko wolno”. Opisał też z grubsza konsekwencje zajęcia ateistycznego stanowiska na skalę masową. Było to niezłe osiągnięcie, bo pisarz wykrakał wydarzenia przyszłowieczne.
No i minęło kilkadziesiąt lat – przyszła wojna, obozy koncentracyjne i największe tyranie w znanej nam historii. Tak, tak, wiem, że naziści obnosili się z hasłem „Gott mit uns”, ale „Gott” był w nim terminem-wydmuszką, nieosadzonym w żadnej teistycznej „kosmologii”, służącym jednie za lewar perwersyjnej ideologii. Choć mogę się mylić – nazistowska wierchuszka była wszak sektą okultystyczną, więc niewykluczone, że Hitler und Kameraden czcili po prostu Bafometa. Sądząc po efektach – to by się zgadzało.
Nie wiem, przed kim uginali karki Lenin, Stalin, Mao czy Pol Pot, ale ich duchowy papa, Karol Marks, nieopacznie zdradził się ze swoimi sympatiami: „With Satan I have struck my deal. He chalks the signs, beats time for me, I play the death march fast and free” – pisał w wierszu „The Fiddler”. Czy była to figura retoryczna, czy rzeczowa deklaracja światopoglądowa? Wnioski wyciągnijcie sami – najlepiej z podręczników historii. No i obecnej antychrześcijańskiej zajadłości folołersów czerwonej i różowej komuny.
Logika zależności między bezbożnością a (ludobójczą) wszechwolnością jest prosta jak konstrukcja młotka. Jeśli deklaracja niewiary w Boga ma charakter ogólnospołeczny lub, co gorsza, normatywny, jak w warunkach komunizmu, oznacza to, że nie obowiązują żadne sztywne zasady etyczne – a więc granicę tego, co dozwolone i tego, co zakazane, można swobodnie przesuwać. Może ją przesuwać w szczególności ten, kto ma władzę. Bo może urabiać móżdżki opinii publicznej, która – jak pokazuje historia – uwierzy w najmakabryczniejsze absurdy.
Ale, ale – zaoponujecie – przecież wyznawcy Allacha też wierzą w makabryczne absurdy!
No cóż, na takie dictum odpowiedź jest bardzo prosta: praise Jesus! :)
Pan Dobrodziej