Dzieje świadków historii, którzy przeżyli deportacje w głąb byłego ZSRR, a dzisiaj głoszą swoje świadectwo, dając lekcje w polskich szkołach uzupełniających, rozpoczynają się od Kresów Wschodnich. W latach „niespełnionych nadziei” na zesłaniu, w miejscu znanym pod obiegową nazwą „Sybir” spędzili swoje dzieciństwo i wczesną młodość, tam też stracili rodziny i bliskich. Przetrwali nieliczni, a wraz z nimi wspomnienia i... ból, który noszą w sercu.
Prawdą o minionych czasach podzielili się z uczniami polskich szkół sobotnich z Hanwell i Norholt w Londynie. Przedstawiciele Komitetu „70 lat temu...”: druhna Danuta Pniewska, Irena Godyń, Kinga Kosterska, Zygmunt Sobolewski byli gośćmi w Polskiej Szkole Przedmiotów Ojczystych im. Heleny Modrzejewskiej w Londynie. Opowieściom świadków towarzyszył pokaz slajdów i wystawa.
Nagle stała się dorosła
Druhna Danuta Pniewska niedawno ukończyła 90 lat. Przez wiele lat była nauczycielką w polskiej szkole, potrafi o rzeczach trudnych i bolesnych mówić tak, aby zrozumiały je dzieci. Swoją opowieść rozpoczęła od wyjaśnień dlaczego w kraju nad Wisłą przez wiele lat nie wolno było ujawniać prawdy na temat zbrodni sowieckich. – Hitler i Stalin postanowili rozdzielić między siebie Polskę. W Polsce Ludowej przez wiele lat mówiło się bardzo dużo o tym, co Niemcy hitlerowskie, nazistowskie Polakom złego zrobiły, natomiast nie wolno było wspominać na temat okupacji sowieckiej, ponieważ po wojnie nasi „kochani” alianci oddali nas pod opiekę związku sowieckiego. Dużo waszych dziadków i rodziców nic na ten temat nie wiedziało. Nie miało pojęcia o tym, co tam się działo – wyjaśnia Pniewska. Dopiero po latach można było ujawnić zbrodnie i krzywdy Polaków, którzy wiele lat swojego życia spędzili w trudnych do wyobrażenia warunkach, skazani na ciężką pracę, głód i choroby, a w rezultacie na śmierć.
Danuta Pniewska
– Był czerwiec 1941 roku. Miałam wtedy 15 lat i długie włosy zaplecione w warkocze. Mama na zesłaniu dbała o te warkocze i codziennie moje włosy nacierała naftą. Brakowało nam nafty do lampy, ale za to też nie mieliśmy wszy... Pamiętam dzień wywózki. Przyszli do nas w nocy żołnierze, NKWD-owcy i jeden polski Żyd, który właściwie uratował nam życie. Do dzisiaj codziennie się za niego modlę. Tamtej nocy postanowiono zabrać ojca do więzienia. Długo przetrzymywano go w kuchni. Był w samej bieliźnie... – wspominała druhna Danuta Pniewska, ofiara czwartej wywózki.
Według druhny, ten transport, którym ona i jej rodzina zostali wywiezieni nie należał do najgorszych. Ludzie wiedzieli czego mogą się spodziewać, byli przygotowani, czekali tylko, kiedy i na nich nadejdzie pora. – Deportacje, to nie było nic nowego. W czasie pierwszych dwóch lat wojny były aż cztery. Mnie wywieźli w ostatniej, ale wywozili po kolei, mieli swój system – kontynuuje Pniewska, wymieniając, że na pierwszy rzut deportowano leśników, osadników, rodziny oficerów i rodziny żołnierzy, którzy w 1920 roku zatrzymali wojska bolszewickie, których zadaniem był podbój Europy. W szeregach tych wojsk służył ojciec Pniewskiej, jednak jej rodzina pochodziła z Mazowsza, nie z Kresów, a na Kresach na temat przeszłości ojca Pniewskiej niewiele wiedziano.
- Ojca aresztowano na dwa dni przed wybuchem wojny niemiecko-sowieckiej, bo ci dwaj przyjaciele Hitler i Stalin przestali się przyjaźnić. Wcześniej się Polską podzielili, aż w końcu Hitler doszedł do wniosku, że pozostała cześć Polski też mu się należy i zaatakował Sowietów. Pożegnałam się z tatusiem, mimo że żołnierz nie chciał wpuścić mnie do kuchni i potem nakazano nam się pakować. Dla ojca małą walizeczkę, mówiono nam, że zabierają go na kilka dni. Mama zaczęła płakać, ale ten Żyd powiedział, że jestem już dużą dziewczynką i powinnam zabrać się do pracy. Pomógł nam spakować naczynia, ubrania, jedzenie i pościel. Potem wszystko to wrzucili na furmankę i zawieźli nas do pociągu, takiego, który służył do wożenia bydła – wyjaśnia. Nastoletnia wówczas Pniewska, podobnie jak jej inni towarzysze podróży, sądzili, że wojna szybko się skończy, że ponownie wrócą do domów. Na myśl o tamtych dniach akcentuje, że zawsze chciała być bohaterką, dlatego podróż pociągiem wyposażonym w piecyk, półki przeznaczone do spania i dziurę w podłodze służącą za toaletę, wtedy odebrała jako przygodę. Dopiero po przybyciu do końcowej stacji na dalekiej Syberii, kiedy umieszczono ich w baraku, zrozumiała, że to nie była wycieczka, lecz początek tragicznej historii, gdzie ludzkie dramaty były na porządku dziennym. Do dzisiaj nie może wymazać z pamięci obrazów z przeszłości.
Komitet „70 lat temu...”