MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

01/02/2016 16:15:00

Kiedyś muzyka coś dla ludzi znaczyła

z Wojciechem Waglewskim, który wystąpi razem z zespołem Voo Voo podczas Buch Fest (5-6 marca), rozmawia Sławek Orwat.


- Trzy lata po Małym Wu Wu ukazał się podobny w założeniu album Tam tam i tu . Czy pomimo, że twoje dzieci nie poszły wtedy w stronę publiczności, uważasz się za ojca zjawiska, jakim wiele lat później była Arkę Noego?

Po pierwsze moje dzieci na pierwszym Małym Voo Voo w ogóle nie brały udziału. Fiszu tam zaprojektował okładkę w formie małego znaczka, na podstawie którego resztę zrobiła potem pani graficzka. Na drugiej płycie jako dziecko pojawił się wprawdzie Emadziak, ale zrobił to niechętnie, bo oni  już wtedy słuchali Beastie Boys i taka muzyka była dla nich trochę obciachowa. Natomiast jeśli chodzi o Arkę to wiem, że Litza przyznawał się, że ta płyta go zainspirowała, tyle że u Litzy była jednak inna historia, bo to była duża rodzina i oni w ogóle żyli bardzo rodzinie i czasami rodzinnie też jeździli. Litza jest niezwykle utalentowanym kompozytorem, a że tak jak małe Voo Voo nie do końca było płytą rockową, a raczej była to muzyka rozrywkowa opierająca się na piosence, podobnie nazywanie Arki Noego rockiem byłoby pewnego rodzaju nadużyciem. Rock to nie jest tylko kwestia brzmienia, ale jest to coś więcej. W każdej tego typu muzyce niezbędna jest melodia i właśnie to, co łączy Arkę z Małym Voo Voo, to jest to, że są tam dobre melodie. Kiedy biorę się na przykład za piosenki pisane dla Marysi Peszek czy dla Maleńczuka, to muszą to być takie piosenki, które dobrze zabrzmią z samą gitarką i jeśli one w ten sposób zabrzmią, to wtedy trudno już jest je zepsuć i żaden aranż nie powinien im już zaszkodzić.

- W roku 2003 Voo Voo sprawił szczególny prezent paniom. Co skłoniło cię do nagrania albumu Voo Voo z kobietami i dlaczego do tego projektu zaprosiłeś Urszulę Dudziak i Annę Marię Jopek?

Ula jest jedną z najwspanialszych postaci, jakie poznałem w życiu, a poznałem ją będąc 16-letnim chłopakiem. Ona już tego pewnie nie pamięta. Grałem na jakiejś weryfikacji, gdzie przesłuchiwało się różne zespoły, żeby dać im możliwość zagrania w klubie studenckim za jakieś symboliczne stawki. Przewodniczącym tej komisji weryfikacyjnej był Michał Urbaniak, a występy zapowiadał Hołdys. Urbaniak przyznał mi tam wyróżnienie i zaprosił mnie do swojego domu. Poznałem wtedy państwa Urbaniaków, co było dla mnie niezwykłym przeżyciem. Po wielu latach spotkaliśmy się z Ulą zupełnie przypadkowo gdzieś w Kazimierzu czy w Janowcu i przy winku Ula zaśpiewała mi piosenkę z tekstem, który sama napisała. Piosenka była jej osobistą opowieścią o tym, jak to Urbaniak porzucił ją dla innej kobiety i w związku z tym były tam jej zapytania o to, co ona ma w sobie takiego, że... itd i ta pieśń kończyła się taką urokliwą puentą: "je...ał ją pies" i tak mi się to wtedy spodobało, że natychmiast postanowiłem Ulę na tę płytę zaprosić. U mnie takie decyzje nigdy nie są wynikiem kalkulacji. Kiedy jacyś goście pojawiają się na moich płytach, to takie spotkania nie są przeze mnie wymyślane czy wyspekulowane, lecz najczęściej wynikają z jakichś zajść towarzyskich.

- Krótko mówiąc warto się z tobą trzymać.

No tak to można nazwać. I wiesz... Ula tak mi wtedy przypadła do gustu... Myśmy wtedy siedzieli, trąbili to winko, a ona śpiewała. W ogóle jest to osoba, która cały czas emanuje niesamowitą energią, ma w sobie tyle życia i jest fantastyczną, piękną kobietą. Kiedy weszliśmy do studia, bardzo chciałem, żeby było to "je...ał ją pies", "je...ał ją pies", ale w końcu jednak wymiękła (śmiech). Niemniej to, co tam pokazała, było po prostu fantastyczne. Ania natomiast jest samą muzyką. Ona w każdej sytuacji towarzyskiej musi coś zaśpiewać, a gdziekolwiek pojawi się jakiś instrument, to ona natychmiast wskakuje, bierze go i chce, żeby jej akompaniować. Ania cały czas żyje muzyką. Ona jest tak przepełniona muzyką, że nie sposób się oprzeć temu, żeby się z nią nie pojawić. Ona najpierw dograła wokale do takiego typu prościutkich pioseneczek, a potem parokrotnie spotkaliśmy się na koncertach i fantastyczne rzeczy się z tego tworzyły, bo ona świetnie improwizuje. Także są to spotkania z ludźmi, którzy są samą muzyką i te spotkania traktuję nie tylko jak czyste spotkania zawodowe, tylko są to przede wszystkim spotkania ze wspaniałymi artystami. Płytę Voo Voo z kobietami robiliśmy w okresie naszej fascynacji jazzem, kiedy to jeździliśmy do Wiednia, gdzie scena jazzowa była dosyć mocno rozwinięta. Poznaliśmy ją przez Karima, który kończył szkołę w Grazu. Poznaliśmy tam mnóstwo muzyków z tego kręgu i był to okres, za którym teraz nie przepadam. Wtedy jednak bardzo nas to kręciło, a dlatego teraz nie przepadam, bo ta muzyka jest taka... za bardzo elegancka, ale za to te spotkania z dziewczynami były fantastyczne.

- Chyba wiem, co masz na myśli mówiąc te słowa o Annie Marii Jopek, ponieważ miałem w ubiegłym roku okazję podziwiać jej koncert w Londynie, który zapowiedziała... śpiewając.

Tak, to jest fantastyczna dziewczynka. Ona naprawdę jest muzyką.

- Album Łobi jabi z 1993 roku już bardzo konkretnie skierował Voo Voo na folkowe granie. Ten gatunek ma w Polsce dość bogatą historię i przeróżne odcienie. Twój folk jest jednak wyraźnie inny od wszystkiego, co w tym nurcie było wcześniej i później, przez co jest niezwykle łatwo rozpoznawalny i niepodrabialny. Czy w tworzeniu takiej muzyki zainspirował cię jakiś artysta, czy też została ci ona wdrukowana we wczesnym dzieciństwie, o czym już rozmawialiśmy na początku wspominając album Muzyka od środka?

To wszystko wzięło się z moich podróży z Osjanem po całym świecie. Grywaliśmy na dużej ilości festiwali, gdzie rodziła się idea łączenia muzyki jazzowej z muzyką źródłową. Poznałem wtedy mnóstwo muzyków z Indii, z Afryki i z całego niemal świata. Bezpośrednie spotkania z takimi muzykami są fantastyczne, bo w innych kulturach jest zupełnie inne podejście do uprawiania muzyki. Ona ma tam inny charakter i zupełnie inny rodzaj komunikatu i myślę, że muzycy rockowi dlatego tak często sięgali i nadal sięgają do muzyki innych kultur, ponieważ kiedy z jednej strony muzyka rockowa za bardzo się komercjalizuje, a z drugiej zaczyna zjadać swój własny ogon, to sięgnięcie po inne kultury działa nagle, jak taki mocny strzał czy kop. Tak było w latach 70', kiedy Brian Eno z Birdem nagrali tę słynną płytę z muzykami ewangelickimi. Moje wcześniejsze fascynacje Indiami są powszechnie znane i to jest świetne, bo to rozszerza i język i warsztat i zwraca uwagę na poczucie czasu w muzyce, które jest zupełnie inne w muzyce Senegalu czy Nigerii, zupełnie inne w muzyce hinduskiej, a jeszcze inne w muzyce z Podhala i to jest olbrzymia wiedza, olbrzymi bagaż. Natomiast dlaczego mówię, że nie jest to do końca folkowe? Ponieważ folkowa muzyka są to często zwykłe piosenki, a ja myślę jednak o muzyce, którą się posługujemy troszkę głębiej. Myślę o niej jak o muzyce źródeł, czyli jak o muzyce, która w sumie jest improwizowana. Tym, co łączy nas z Mamadou Dioufem z Senegalu, z Buriatami czy tak jak na ostatniej płycie Alimem Qasimovem, jest to, że wszyscy improwizujemy, natomiast w muzyce typowo folkowej improwizacja jest raczej rzadka. Najczęściej gra się w niej tak zwane kolanka, czyli rzeczy przekazywane z pokolenia na pokolenie i trochę to inaczej wygląda. To jest nieco głębsze pojmowanie muzyki i naszą muzykę dlatego nazywam muzyką źródłową, bo są w niej mocne elementy obrzędowe, mocne elementy religijne, elementy transowe i to mnie w tej muzyce najbardziej zawsze intrygowało, wciągało i z tej soulowej muzyki głównie adaptowałem wszystko to, co łączy ją z rockiem, nie w takim sensie jak zespół No To Co i "Opolskie dziołchy", tylko w sensie transu, który ma w sobie na przykład muzyka Tuaregów i to mi do tej pory zostało, bo na ostatniej płycie też to jest i dlatego to wszystko jest taką moją prawdą i fascynacją, że w tych bardzo różnych, odległych miejscach i kulturach jak Maroko czy Rumunia są jeszcze tereny w ogóle nieskażone w sensie muzycznym. Tam się uprawia muzykę tylko z powodów obrzędowych jak wesele czy pogrzeb i tam nie ma żadnych innych powodów muzykowania. Tak było z wieloma muzykami, którzy gdzieś z tych rejonów świata się pojawili i okazywało się wtedy nagle, że to jest jakaś niesamowita petarda, bo świat współczesnej muzyki pop jest niezwykle skomercjalizowany i bardzo wygładzony. To jest trochę tak, jak różnica pomiędzy zdjęciem zrobionym przy pomocy aparatu cyfrowego i photoshopu, a zdjęciem analogowym i taki powrót do tych prawdziwych emocji jest niezwykle orzeźwiający.

 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze

Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska