Gdyby w tzw. debatę publiczną wdarł się Rozum i zrobił bezkompromisowy sajgon z „ekspercko”-medialnych mitów, już nic nie wyglądałoby tak samo. Starsza część publiki dostałaby zawału, wrażliwsza – psychozy, głupsza – zeza, a zadufańsza – nie wiem, pewnie całkowitego zaparcia a la Tomasz Lis i udusiłaby się własnymi gazami.
„Rzeczywistość, który nas otacza”, a właściwie wypycha nasze mózgownice, jest tak rozdętą i niespójną fikcją, że ciężko podnieść szczękę, która opadła w zadziwieniu nad trwałością tego omamu. Ale nie będę gadał o matriksie tego świata, bo ani mi się chce, ani mi nie uwierzycie na słowo. Skupmy się na jego wycinku, czyli zagrożeniu terrorystycznym.
Czy zagrożenie terrorystyczne istnieje? Jak najbardziej. Czy są za nie odpowiedzialni sfrustrowani młodzianie, którzy do niedawna parali się wypasaniem owiec lub handlem dywanami, aż pewnego dnia, pod wpływem odgłosów muezina, postanowili zacząć pogrywać na nosie służbom specjalnym najsilniejszych mocarstw Zachodu i:
- równać z ziemią nowojorskie wysokościowce,
- napastować uprowadzonymi samolotami Pentagon,
- organizować wybuchowe zamachy w centrach zachodnich stolic oraz
- postawić na baczność awangardę cywilizowanego świata (USA + UE + Commonwealth), która w efekcie coraz szybciej zamienia się w policyjną twierdzę, naszpikowaną podsłuchami, podglądami, czytnikami linii papilarnych i skanerami tęczówek?
Heh.
Są tacy, co wierzą w latającego potwora spaghetti. To fajne chłopy – bo robią to dla beki. Ale jeśli ktoś w powyższe brednie – serwowane łopatą przez prestiżowe przekaźniki, zaludniane przez prestiżowych ekspertów – traktuje serio, to powinien zwiększyć codzienną dawkę gimnastyki intelektualnej.
No bo wiecie, skoro ci straszliwi, zagrażający fundamentom naszej cywilizacji terroryści nie tylko zostali wyhodowani w latach minionych przez natowski Zachód, sponsorujący rozmaitych „mudżahedinów” w Afganistanie, Czeczenii, Syrii, nie tylko mają niezmiennie łatwiuśki wjazd do całej unijnej Europy, ale nawet są do niej zapraszani w ramach „kontyngentów”, to może warto się zastanowić nad taką kwestią:
- Czy zachodni decydenci są tak porażeni umysłowo, żeby nie dostrzegać, do czego prowadzą ich „multikulturowe” decyzje? Czy może są na tyle bystrzy, by wiedzieć, że głupi wyborca łyknie najgłupsze wyjaśnienie? Łyknie nie tylko brednie o zaletach multikulturalizmu i o miłosierdziu do ofiar wojny w Syrii, ale również oficjalną wykładnię rozrastającego się na Zachodzie państwa policyjnego – jako jedynego sposobu na zażegnanie groźby terroryzmu i ochronę szarego obywatela przed zamachowcami.
Pewnie chodziliście do szkół i na uniwersytety. Być może czytaliście takie książki, jak „Nowy wspaniały świat”, „Rok 1984”, „My”. Dla przypomnienia: to książki, które opisują rzeczywistość totalitarną. Spełnioną antyutopię, w której jednostka ma figę do gadania i niewiele więcej do myślenia, a władza totalna spoczywa w rękach wąskiej elity.
Być może chodziliście też na lekcje historii i kojarzycie świetnie udokumentowany w podręcznikach nieujarzmiony ludzki pęd do władzy. A także XX-wieczne totalitarne „eksperymenty społeczne”, w rodzaju komunizmu, nazizmu, maoizmu, polpotyzmu. Otóż wykopyrtnęły się one z powodu braku środków finansowo-technologicznych do zarządzania masami ludzkimi.
To teraz zważcie, że współczesny postęp technologiczny rozwiązał zarówno problemy rozmaitych niedoborów (w tym żywności), jak i trudności w zarządzaniu masami ludzkimi.
Pozostaje tylko przełamać ludzki opór do bycia zarządzanym.
Temu właśnie służy strach rozniecany przez terrorystów, będących figurantami w rękach bystrzejszych i bardziej wpływowych zbrodniarzy – światowych elit finansowych i „administracyjnych”, które mają do dyspozycji nieograniczone środki budżetowe oraz całą aparaturę militarno-bezpieczniacko-wywiadowczą. I za jej pomocą sterują rzeszami sfrustrowanych quasi-religijnych zakapiorów, którzy wyrośli z biedy i nie mają lepszych pomysłów na własne życie niż oddanie tegoż życia za „proroka”.
Pan Dobrodziej