O sprawie doniósł serwis RynekAptek.pl, powołując się na portal MojaNorwegia.pl. Jak czytamy w notce, od 1 października do Norwegii nie można wwozić szeregu substancji o działaniu zdrowotnym: począwszy od leków, skończywszy na ziołach. Dopuszczalny jest tylko import środków uwzględnionych w specjalnym rządowym wykazie. Wszystkie produkty spoza rejestru będą więc traktowane podobnie jak narkotyki. Niezgodne z prawem będzie wwiezienie na teren kraju wikingów m.in. witamin C i D3. Żeby było jeszcze bardziej absurdalnie, w przypadku niektórych środków, np. preparatów wapniowych, można wwozić produkty wyłącznie określonych firm. (Nie wiem, czy w Norwegii działa odpowiednik polskiego CBA, ale jeśli tak, to chyba w podobnym stylu, co pod rządami niedawno minionej nadwiślańskiej władzy).
To oczywiście rodzi cały szereg problemów – nie tylko natury prawnej, ale również zdrowotnej i życiowej. Jeśli bowiem osoby wjeżdżające na teren Norwegii zażywają leki, które nie zostały dopuszczone do użytku w tym kraju, muszą ryzykować karę więzienia za przemyt bądź utratę zdrowia. Dodatkowo nowe przepisy spowodowały wywindowanie cen leków i suplementów diety, w tym środków tak podstawowych, jak witaminy. Pacjenci leczący się na niektóre choroby przewlekłe zmuszeni są do zażywania tego typu substancji w zwiększonej ilości, co znacząco odbije się na ich domowym budżecie. Zaostrzenie przepisów wywołało szereg protestów. O zmianę prawa walczy m.in. ruch AksjonFrittHelsevalg, który organizuje w tej sprawie marsze protestacyjne.
Najnowsze wieści ze skandynawskiego kramu z absurdami nie powinny specjalnie dziwić. Od dłuższego czasu większość rewelacji natury prawnej i obyczajowej z tego regionu potwierdza tylko oczywistą oczywistość, że wypaczenia są nieodłączną częścią socjalizmu – wypływają bowiem z jego natury. Jak to działa? Bardzo prosto. Socjalizm ogranicza wolność jednostek, przyznając uprawnienia do zarządzania określonymi dziedzinami życia ludzkiego administracji państwowej. Administracja państwowa sama jednak składa się z ludzi – w naturalny sposób podatnych na pokusy władzy. Popęd do zwiększania zakresu sprawowanej władzy z konieczności realizowany jest kosztem wolności jednostek. W efekcie pracownicy administracji państwowej zarzucają coraz więcej prawnych sieci na społeczeństwo i krępują ruchy zwykłym obywatelom.
Przypomina to trochę stanfordzki eksperyment więzienny Philipa Zimbardo, którego uczestnicy zostali podzieleni na więźniów i strażników. Ci ostatni zaczęli nadużywać swojej władzy i zamienili się w coś w rodzaju „systemowych” sadystów. Socjalizm to właśnie taki eksperyment Zimbaro na skalę społeczną: warstwa control freaków zaciska pętlę obywatelom, aż to momentu, gdy żaden obszar życia nie pozostanie wydany na „żywioł” spontaniczności relacji międzyludzkich.
Moment, w którym władza penalizuje substancje lecznicze, w tym te zupełnie nieszkodliwe dla zdrowia, jak większość ziół, to już nie sygnał, że dzieje się źle, ale przekroczenie kolejnego punktu krytycznego na drodze do ustroju totalitarnego.
Pan Dobrodziej