MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

23/09/2015 12:22:00

Jajo wraca do domu

Jajo wraca do domuWielka Brytania jest ojczyzną futbolu. Także tego, który nosi nazwę rugby. Legenda głosi, że to narodziło się w 1823 roku, gdy William Webb Ellis w czasie piłkarskiego meczu rozgrywanego w szkole Rugby, złapał piłkę do rąk, pobiegł z nią do bramki, a pretensje kolegów zbył wzruszeniem ramionami. Teraz rugby „wraca do domu”. Wyspy czeka święto.
Między 18 września i 31 października 20 zespołów z sześciu konfederacji walczy na 13 stadionach znajdujących się w 11 miastach o Puchar Webba Ellisa. Ten turniej jest dla rugbystów tym, czym Mundial jest dla piłkarzy. Jest to też impreza, która zainteresowaniem ustępuje jedynie Mundialowi oraz letnim igrzyskom olimpijskim. I to zainteresowanie wciąż rośnie. O ile łączna telewizyjna widownia pierwszego turnieju, ten rozegrano w 1987 roku w Australii, wyniosła 300 mln osób, to cztery lata temu wyliczono ją na cztery miliardy. Mecze śledzili przede wszystkim mieszkańcy Australii i okolic, Wysp, Francji oraz RPA. Rosła też liczba widzów na stadionach. 28 lat temu mecze obejrzało 600 tys. widzów. A we Francji w 2007 roku już  2,25 mln. Cztery lata później spadła do 1,5 mln, ale tylko dlatego, że mistrzostwa gościli Kiwi, a ich stadiony są mniej pojemne od tych francuskich. Turniej, który odbędzie się w Anglii ma pobić wszystkie dotychczasowe rekordy. Sprzedano niemal 2,5 mln biletów.

– Ekscytacja wokół turnieju cały czas rośnie. To będzie zbyt ważne, by to ominąć – mówił Stephen Brown, dyrektor turnieju, gdy dzięki rozbudowie części obiektów udostępniano w lipcu dodatkowe 100 tys. biletów. Mecze będą rozgrywane na 13 stadionach, wśród których jest Wembley, Millenium Stadium, St James Stadium i londyński Stadion Olimpijski. Ale najważniejszy, z nich jest londyński Twickenham – popularny Twickers, który jest największym na świecie obiektem poświęconym wyłącznie rugby.

Anglia zaczyna z Fidżi

To ikona, która osiem lat temu świętowała stulecie istnienia. Zbudowano go w 1907 roku w miejscu, które wcześniej było wykorzystywane do... uprawiania kapusty. Stąd pieszczotliwa nazwa „kapuścianej ścieżki”, którą od czasu do czasu posługują się londyńczycy. W tamtym czasie obiekt mieścił 20 tys. widzów i nierzadko przyciągał komplety. Przez kolejne lata przeszedł wiele remontów i zmian, w tym i takie wymuszone przez zawalenie się trybun, a obecny kształt ma od 2006 roku. Mieści 82 tys. widzów i czterogwiazdkowego Marriota. Jest dumą angielskiego związku rugby i dzielnicy Richmond upon Thames.

Jako taki gości dwa najważniejsze mecze turnieju – mecz pierwszy i mecz ostatni. Pierwszy, rozegrany 18 września o 20.00. Anglia podejmuje Fidżi. Gdyby grano gdziekolwiek indziej gospodarze nie zaliczaliby się do faworytów turnieju, bo choć to w Anglii zaczęto grać w rugby, to podobnie jak z piłką nożną, ta zalicza się do drużyn bardzo mocnych, ale zwykle są lepsi od nich. W dotychczasowych siedmiu turniejach reprezentanci Albionu zwyciężyli tylko raz – w 2003 roku, gdy w finale po dogrywce pokonali Australię 20 do 7. Po dwa razy po mistrzostwo świata sięgali właśnie Australijczycy, reprezentacja RPA oraz All Blacks.

All Blacks

Czyli Nowa Zelandia, na której rugby jest sportem narodowym. Jest też jedynym sportem, w którym Kiwis nie tylko zaliczają się do najlepszych na świecie, ale po prostu są najlepsi na świecie. Od 2005 roku siedem razy byli wybierani World Rugby Team of the Year. Są aktualnymi mistrzami świata. W latach 2013-2014 zarejestrowali najdłuższą serię zwycięstw w historii dyscypliny – wygrali 17 meczów z rzędu. Odkąd w 2003 roku wprowadzono na wzór FIFA ranking drużyn, byli na jego czele dłużej niż wszystkie inne kraje razem wzięte. Wiele mówi i to, że Adidas wyłożył na kontrakt sponsorski 200 mln dolarów, ale oczekuje w zamian... 75 proc. zwycięstw.

Popularność All Blacks to nie tylko wyniki. To także, a może przede wszystkim, legenda, na którą składa się historia, stroje i haka. Pierwszy mecz rugby rozegrano na Nowej Zelandii w maju 1870 roku. Zasady przywiózł na wyspę Charles Monro ze swoich studiów w Anglii. Dyscyplina wybitnie przypadła miejscowym do gustu i wkrótce stała się tam sportem „nr 1”, o czym niewiele później i bardzo boleśnie mieli przekonać się sami Brytyjczycy. Reprezentacja Nowej Zelandii odwiedziła ich w 1905 roku i w czasie tournee po Wielkiej Brytanii rozegrała 35 meczów. Wygrała 34 z nich – przegrali tylko 3 do 0 z Walią w Cardiff. To wtedy drużyna Kiwi stała się All Blacks.

Zespół, który odwiedził wówczas Wyspy do dziś jest nazywany The Original All Blacks. W historii rugby funkcjonują dwie wersje pochodzenia tej nazwy. Pierwsza mówi, że jeden z londyńskich dziennikarzy sportowych miał w relacji z ich meczu napisać, że grają jakby byli „all backs”. Błąd typograficzny zmienił to w „all blacks” i tak już zostało. A pasowało tym bardziej, że drużyna Maorilandu, jak o nich mówiono, grała w czarnych strojach. Do nich odwołuje się zresztą druga wersja opowieści o powstaniu tej nazwy – zgodnie z nią chodziło po prostu o kolor koszulek.

Od tamtej pory stroje nie uległy zmianie. Nowa Zelandia to All Blacks. Ale nie tylko stylowe stroje zbudowały legendę. Swoje dołożyło także to, że od początku XX wieku drużyna przed każdym meczem odśpiewuję hakę – maoryską pieśń wojenną. Gdy w 1903 roku wygrywali swój pierwszy mecz z Australią, zaśpiewali: „Tena koe, Kangaroo/ Tupoto koe, Kangaroo!/ Niu Tireni tenei haere nei/ Au Au Aue a!” Czyli: „How are you, Kangaroo!/ You look out, Kangaroo!/ New Zealand is invading you/ Woe woe woe to you!” Później przez dekady śpiewali hakę „Ka mate”, której pierwszy wers tłumaczy się tak: „Mogę umrzeć! Mogę umrzeć! Mogę żyć! Mogę żyć!”. A od niedawna wykonują nową wersje – specjalnie zmienioną, by pasowała do boiska sportowego.

Kto się liczy?

All Blacks to najlepsza drużyna rugby na świecie i murowany faworyt. Jednak murowanym faworytem są od zawsze, a nie zawsze wygrywają. Tym razem dziennikarze zajmujący się rugby i fachowcy wskazują, że mogę wcale nie być nie do pokonania. Po pierwsze kilku kluczowych zawodników zmaga się z kontuzjami. Po drugie – to do złudzenia przypomina rozmowy toczone przed piłkarskimi mistrzostwami świata, kiedy polscy dziennikarze próbują utwierdzić polskich kibiców w przekonaniu, że mamy jakieś szanse – mają bardzo słabą grupę, więc trudno ma im być wejść w rytm turnieju. I rzeczywiście zagrają z Argentyną, Tonga, Gruzją i Namibią. Z żadną z tych drużyn jeszcze nigdy nie przegrali.

A jak wyglądają szanse innych? Zawsze groźne są Australia i RPA. Francuzi chcieliby wznieść puchar po raz pierwszy. Anglia, która jest czwarta w światowym rankingu, liczy na atut bycia gospodarzem i to, że „ciężka praca” włożona w przygotowania do turnieju zaowocuje. Stuart Lancaster, trener reprezentacji, zgrupował zespół kilka tygodni przed zawodami. Hasłem obozu było: „hard work”. Trener liczy, że przygotowanie fizyczne oraz wsparcie kibiców da jego drużynie szansę na pokonanie wyżej notowanej konkurencji. Czy tak się stanie?
 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze

Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska