Negocjacje w tej sprawie mają zostać wznowione po wakacjach, ale zdaniem ekspertów ryzyko fiaska porozumienia jest bardzo realne.
Oczekiwania mieszkańców Szkocji, Walii i Irlandii Północnej spotkały się z niespodziewaną choć zrozumiałą reakcją angielskich parlamentarzystów. Odpowiedzią na rozszerzenie autonomii jest projekt ustawy pod roboczą nazwą „English votes for English laws”.
Choć sama idea takiego rozwiązania pochodzi z lat 70. XX wieku, to dopiero teraz zyskała ona większą popularność. Zakłada ona ograniczenie wpływu członków Izby Gmin ze Szkocji, Walii i Irlandii Północnej na prace parlamentu nad projektami dotyczącymi wyłącznie Anglii. Nie mogliby oni wnosić poprawek do tych projektów, a podczas głosowania nie mogliby skutecznie zablokować ich przyjęcia.
Przeciwko temu rozwiązaniu protestują członkowie SNP, według których uczyni to szkockich parlamentarzystów posłami drugiej kategorii i da rządowi furtkę do wprowadzania ustaw godzących pośrednio w obywateli Szkocji, bez możliwości sprzeciwu ze strony trzeciej co do liczebności partii w Izbie Gmin.
Podkreślają oni, że wielu Szkotów pracuje i mieszka w Anglii, a tym samym podlegają tamtejszym przepisom. SNP straci w tej sposób możliwość ochrony ich interesów. Podobnie jest w przypadku legislacji dotyczących angielskich firm, które inwestują w Szkocji lub współpracują ze szkockimi partnerami.
Hrabstwa Zjednoczone Brytanii?
Szkocja to przypadek skrajny, ale na fali nastrojów decentralizacyjnych chcą również skorzystać niektóre regiony Anglii, uzyskując dla siebie choćby częściową autonomię od rządu centralnego. Pierwszy był oczywiście Londyn, od 1999 roku cieszący się sporą niezależnością w zakresie polityki transportowej, energetycznej czy kompetencjami w zakresie planowania przestrzennego, budżetu policji metropolitarnej oraz straży pożarnej.
Na rok przed końcem swojej kadencji i zapowiedzianym odejściem z funkcji burmistrza, Boris Johnson chce przeforsować rozszerzenie kompetencji dla władz miasta oraz poszczególnych londyńskich gmin. Miałyby one dotyczyć m.in. polityki mieszkaniowej, większej kontroli nad policją, sądami, opieką zdrowotną oraz szkołami, a także większym udziałem w przychodach z podatków korporacyjnych.
Zdaniem niektórych komentatorów jest to element gry politycznej Johnsona, który przygotowuje się już do walki o przywództwo w Partii Konserwatywnej i widzi w dewolucji szansę na zyskanie przewagi nad bezpośrednimi rywalami w wyścigu po fotel szefa partii – Georgem Osbornem (podatki) oraz Theresą May (policja i sądy).
Sytuacja Londynu jest oczywiście specyficzna, ale swoją szansę w dewolucji widzą również inne duże miasta, jak choćby Manchester, który od 2017 roku będzie drugim, po Londynie, okręgiem metropolitarnym z wybieranym w wyborach powszechnych burmistrzem z kompetencjami zbliżonymi do obecnego statusu burmistrza Londynu. Negocjacje w tym kierunku trwają również m.in. w Birmingham, Liverpoolu, Newcastle, Sheffield, Nottingham czy Middlesborough (niektóre z tych miast mają już wybieralnego burmistrza, ale o znacznie mniejszych kompetencjach niż w Londynie czy Manchesterze).
Większej samodzielności chcą nie tylko największe miasta ale także niektóre angielskie hrabstwa i regiony. Pierwszym takim przypadkiem z początku XXI wieku była koncepcja powołania autonomicznego parlamentu w północno-wschodniej Anglii. Miałby on dość ograniczone kompetencje sprowadzające się głównie do roli konsultacyjnej. W 2004 roku przeprowadzono lokalne referendum dotyczące ustanowienia parlamentu ale jego wynik nie pozostawił wątpliwości – przeciwko opowiedziało się prawie 80 proc. głosujących.
Do tegorocznych wyborów parlamentarnych wszystkie kluczowe partie przystąpiły z postulatem rozszerzenia kompetencji władz regionalnych. Nic więc dziwnego, że do parlamentu bardzo szybko trafił projekt ustawy mającej ustanowić ramy dla procesu dewolucji w tym kierunku. Przeszedł on już przez Izbę Lordów i jest obecnie przedmiotem prac w Izbie Gmin. W ramach projektu, miasta i regiony Anglii i Walii do 4 września miały czas na składanie propozycji umów dewolucyjnych.
Jako pierwsza taką umowę z rządem zawarła Kornwalia. Hrabstwo otrzyma na jej mocy szereg uprawnień zarezerwowanych dotąd dla władz w Londynie. Dotyczą one w dużej części samodzielnego dysponowania środkami otrzymywanego z budżetu centralnego. W porozumieniu zawarte są m.in. uprawnienia dla władz lokalnych odnośnie finansowania transportu publicznego (w tym również możliwość outsourcingu tych usług), finansowania inwestycji lokalnych, szkoleń i staży, zdrowia i opieki społecznej, budownictwa publicznego, energetyki czy kultury, a także szersze możliwości korzystania z funduszy unijnych wartych ponad 600 mln euro.
Z doniesień prasowych wynika, że w ślad za Kornwalią pójdą kolejne regiony zainteresowane szerszą niezależnością od Londynu.
Scentralizowany system administrowania Zjednoczonym Królestwem z Westminsteru i Whitehall przechodzi do historii. Rząd zdaje sobie sprawę, że chcąc zachować jedność kraju musi poluzować nieco więzy łączące Londyn z regionami. Na efekty tego procesu nie trzeba będzie długo czekać i może być to impuls, który na trwałe zmieni Wielką Brytanię.
Maricn Szczepański