Gdy po świecie rozeszła się wieść, że Sąd Najwyższy USA zalegalizował homozwiązki we wszystkich stanach, Facebook rozświetlił się milionami tęcz. Również wśród moich „friendsów” znalazło się kilkoro poczciwców, którzy uznali za stosowne przepuścić swoje zdjęcie profilowe przez barwy składowe światła białego.
Sprawa mnie o tyle zastanawia, że prawdopodobnie większość „userów”, którzy udrapowali się w barwy tęczy, by „świętować dumę” („celebrate pride”) – swoją drogą, co to za idiotyczne wyrażenie? – jest orientacji całkiem prawilnej. Ale może nie rozumiem tej głębi empatii, z której wypływa solidarność z amerykańską sodomerią. Empatii skądinąd wybiórczej, bo nie kojarzę żadnych tego typu ostentacji na wieść o masakrach chrześcijan na Bliskim, Środkowym i Dalekim Wschodzie ani choćby ofiarach niedawnego trzęsienia ziemi w Nepalu.
No, ale nic to, „prawa gejów” to niewątpliwie sprawa wagi światowej, a niebawem podobny kaliber zyska kwestia praw transiarzy i innych -filów. Wystarczy, że runą ostatnie bastiony wstecznictwa, co nastąpi z wymianą pokoleniową. Młoda generacja LGTB dorasta zresztą przy aktywnym wsparciu „świadomych” rodziców. Ostatnio w Walii pewna doedukowana kulturowo matka postanowiła wyprawić swojego dziewięciolatka do szkoły jako dziewczynkę. Chłopiec ponoć lubi róż, malowane paznokcie i woli lalki od żołnierzyków – dlaczego zatem hamować w zarodku jego naturalną ekspresję (proto)seksualną?
Załóżmy, że pal sześć „homomałżeństwa” i followersi Anny Grodzkiej. Wypada jednak przypomnieć, że w kuźni światowego postępu, czyli USA, działa stowarzyszenie NAMBLA, którego idee można wyczytać z samej nazwy: North American Man/Boy Love Association. Gdyby ktoś nie bardzo po angielsku, to uściślijmy: organizacja działa na rzecz walki o prawa pederastów i pedofilów. Działalność oczywiście nie sprowadza się do ściągania porniaków z TOR-a, tylko stanowi przemyślaną strategię przekabacania establishmentu i opinii publicznej do obniżenia „wieku zgody” (age of consent) dla relacji seksualnych.
Jednym z efektów tej kreciej roboty jest opinia wydana niedawno przez psychiatrów z organizacji B4U-Act, zgodnie z którą „negatywne skutki seksu dorosłych z dziećmi są przesadzone”, a większość mężczyzn i kobiet wykorzystywanych seksualnie w dzieciństwie nie doświadczyła z tego tytułu uszczerbku na zdrowiu psychicznym. Podobne „argumenty” najwyraźniej trafiają do opiniotwórczych redakcji, bo w zeszłym roku New York Times puścił tekst zalecający spojrzenie przychylniejszym okiem na pedofilów.
W 1973 r. Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne zdjęło homoseksualizm z listy chorób psychicznych (dla jasności: sądzę, że słusznie). Od tego momentu do legalizacji „homomałżeństw” w USA minęły 42 lata. Coś mi mówi, że na kolejne kamienie milowe postępu przyjdzie czekać krócej. Tym bardziej że swoje lobby mają również inni figlarze. Przykładowo, wielbicieli czworonogów wspiera organizacja Zeta-Verein. A w imieniu zakochanych rodzeństw wystąpili niedawno „etycy” z Niemiec, Danii oraz Polski (w osobie prof. Hartmana), którzy zaproponowali poddanie dyskusji tabu kazirodztwa.
Jak mawia moja droga ciocia: „o, tempora, o mores!”.
Tylko obawiam się, że przed nami takie tempora, że z moresu nie zostanie przykazanie na przykazaniu.
Pan Dobrodziej