Iwona Wiercek, 41 lat, nauczycielka, korepetytorka języka polskiego:
– W szkołach brytyjskich dyskryminują Polaków. Ignorują skargi polskich dzieci na kolegów innych narodowości, którzy im dokuczają i nigdy nie obsadzają Polaków w głównych rolach w szkolnych przedstawieniach. Natomiast to nie dotyczy dzieci innych narodowości.
Agata Gąsiorek, 37 lat, na co dzień jest opiekunką dzieci:
– Zauważam kilka sprzeczności. W angielskiej szkole moje córki odbywają się spotkania rodziców z nauczycielami – moim zdaniem są one po to, aby porozmawiać o mocnych i słabych stornach dziecka, o jego postępach w edukacji. Tymczasem za każdym razem słyszę to samo. Podobne opinie słyszą moje koleżanki, matki dzieci, które są uczniami tej samej szkoły: „że wszystko jest ok., fantastic, brillant, very good”. Roczny raport jednak wskazuje na coś innego. Zastanawiam się, czy nasze dzieci już z góry są naznaczone, opatrzone jakimś stygmatem i nie warto poświęcać im większej uwagi w ciągu roku szkolnego? Przecież my polscy rodzice bardzo chętnie po kierunkiem nauczyciela nadrobimy z nimi nie tyle zaległości, ale różnice w edukacji wynikające z faktu, że w większości mali Polacy są dwujęzyczni i uczą się dopiero języka angielskiego, a w swoich domach mówią po polsku.
Teresa Grzybek, 35 lat, mama 6 i 8 latka:
– Nauczyciele w brytyjskich szkołach namawiają rodziców małych Polaków, do tego aby pomogli im i zarazem swoim pociechom w przyswojeniu przez nie języka angielskiego. Przekonują, że to zminimalizuje stres, pomoże dziecku w zaklimatyzowaniu się w warunkach szkoły brytyjskiej. Rodzice maja dylemat, bo sami często nie mogą pochwalić się imponującą znajomością polszczyzny i uważają, że przekazywanie takiej „kulawej wiedzy” może bardziej zaszkodzić, niż pomóc dziecku. Proponowana pomoc, w rozumieniu polskich rodziców, zmusza ich do zmierzenia się z innej wagi problemem – problemem wyrzekania się tożsamości i narzucania swoim pociechom tożsamości obywateli kraju, w którym postanowili na jakiś czas osiedlić się.
Jarosław Grzybek, 36 lat, hydraulik:
– Chcą z naszych dzieci na siłę zrobić Anglików, a my jesteśmy Polakami z dziada pradziada i to nie moja wina, że musiałem tu przyjechać, bo w Polsce nie dało się żyć. Otworzyły się granice, unia rozpostarła ramiona, dołączyłem do całej rzezy imigrantów-tułaczy z Polski na podbój Wysp. Miałem zarobić i wrócić. stało się inaczej, bo nie było już po co wracać. Sprowadziłem żonę, dzieciaki i zostałem – ale po polsku dzieci chce wychowywać i język polski zachować.
Adam Zawadzki, 41 lat, designer:
– Już dawno bym stąd wyjechał, ale jestem uwikłany i przede wszystkim muszę myśleć o Maksie. Syna wychowuję sam. Maks urodził się na Wyspach... Niedawno stracił mamę, jego mama przegrała walkę z chorobą nowotworową. Mamy trudną sytuację, nie myślę o wyjeździe, ale coraz częściej mam wrażenie, że traktują nas Polaków jak tzw. zło konieczne i wręcz nakazują nam, aby nasze dzieci szybko przystosowały się i dorównały w posługiwaniu językiem angielskim swoim brytyjskim rówieśnikom. A przecież w takim tempie jest to niemożliwe. Trzeba pamiętać, że nasze dzieci mają swój język, swoją kulturę i mają do niego prawo, a narzucanie nam języka obcego, jako języka codziennego w rozmowie z dziećmi, to odbieranie nam możliwości wychowania ich na Polaków, którymi są przede wszystkim. Nie wolno rodzicom zabierać ich praw i ingerować w takie rzeczy, jak język, który jest podstawowym nośnikiem kształtowania tożsamości młodego człowieka, bo o to ewidentny przejaw dyskryminacji.
Karolina Candy, 39 lat, mieszka na Wyspach od 17 lat, na co dzień pracuje w brytyjskiej firmie konsultingowo-reklamowej:
– Granica wykluczenia społecznego bywa bardzo cienka, łatwo ją przekroczyć, trudniej potem sprowadzić sytuację na pierwotne tory. Dlatego warto podejmować dialog wyjaśniać, rozmawiać, otwarcie mówić o swoich uczuciach i przekonaniach. Zanim wydamy wyrok, warto pokusić się o zebranie przesłanek, a potem ich gruntowną analizę, bo strzelanie z armaty jaką jest „dyskryminacja” to poważny zarzut. Czasami trzeba się pokusić o „trzymanie języka za zębami”, o podwójne, a nawet potrójne przemyślenie tego, co chcemy powiedzieć, bo możemy się mylić, wydać opinię nie dysponując wiedzą, nie znając dogłębnie sytuacji. A Wielka Brytania to przecież kraj liberalny, wolny, gościnny. Jestem bardzo sceptyczna w wypowiadaniu się na temat dyskryminacji Polaków na Wyspach. W latach 90. Kayah śpiewała „Na językach”, „bo język lata jak łopata”… To był obraz plotki, która sieje złe ziarno. Starajmy się za wszelką cenę nie wystawiać sobie fałszywego świadectwa, ono zostawi trwały ślad. Zamiast tego rozejrzyjmy się, czy pod wieloma innymi względami sami nie dyskryminujemy siebie w obrębie własnego narodu. Słyszę jak Polacy mówią o sobie z osobliwą pogardą: polactwo, polakowo, polaczynki …. To jedne z łagodniejszych określeń, jakie słyszałam.
Małgorzata Bugaj-Martynowska