Pamiętacie ten dreszcz niepokoju podczas pierwszych wyjazdów na saksy, kiedy nie mieliście jeszcze pewności, jak gadać z tubylcami? Mama przestrzegała was, byście nie używali terminów w rodzaju „faggot”, „midget”, „kike” czy „nigger”, gdyż – szczególnie w tym ostatnim przypadku – możecie bezpowrotnie skończyć w rowie z ciałem obcym w głowie (nauki rymowane lepiej zapadają w pamięć). Jeśli teraz czytacie te słowa, najwyraźniej usłuchaliście matczynych podszeptów, albo uratował was polski akcent.
/r//
Niestety lekcji językowego survivalu najwyraźniej nie odrobił Tim Hunt – profesor brytyjskiej uczelni, a nawet noblista w dziedzinie medycyny z 2001 r. Niby uczony, a wkopał się jak dzieciak, pozwalając sobie na wypowiedź, która nawet ćwierćinteligentowi powinna uwięznąć w gardle. „Powiem wam, jaki mam problem z dziewczynami... trzy rzeczy mogą wydarzyć się w laboratorium: ty zakochujesz się w nich, one zakochują się w tobie, a kiedy je krytykujesz, zaczynają płakać” – wypalił ów raptus na światowej konferencji dziennikarzy naukowych. Wypalił i nieźle sobie napytał. Nie tylko dlatego, że postępowa – czyli jedyna licząca się współcześnie – opinia publiczna udzieliła mu medialnego linczu, ale głównie dlatego, że stracił całkiem, zdaje się, intratną robotę na uniwerku, otrzymując w bonusie wilczy bilet. Macierzysta uczelnia Hunta (londyńska UCL) wydaliła go niczym krnąbrnego uczniaka, jednocześnie płaszcząc się przed światem za bezcenzurność psora. Relegowała go („zmusiła do odejścia”) również Europejska Rada ds. Badań Naukowych, której Brytyjczyk był współzałożycielem.
Co, może nie wiecie, o co się rozeszło? Wstyd! Jeśli nie wyczuwacie nuklearnego ładunku seksizmu we frywolności Hunta, to doprawdy musiało was do Anglii przywiać z niezłego zaściankowa. Nawet sam inkryminowany przyznał się do skandalicznego wstecznictwa – na swoje usprawiedliwienie przywołując żartobliwy ton, w jakim sformułował uwagi. Skamlał przy tym, że przecież publiczność klaskała i nikt zrazu nie wyrzucał mu od „szowinistycznych świń”. Skandal wybuchł dopiero, gdy audytorium zostało uświadomione przez liderów opinii i środki masowego przekazu, że Hunt to w rzeczy samej szowinistyczna świnia, która dotychczas przebiegle kamuflowała się w ciele – a nawet mózgu – noblisty.
Ale oczywiście nie przytaczam seksistowskiego przypadku Hunta, żeby was rozerwać obyczajową anegdotką. Piszę o tym po to, żeby was dobrotliwie ostrzec. Jeśli jeszcze nie wykuliście na blachę słów, zwrotów, konstrukcji zdaniowych, schematów światopoglądowych i wierzeń religijnych, których absolutnie, ale to absolutnie, nie należy demonstrować w obecności osób trzecich, drugich, a nawet w samotności, gdy istnieje groźba utrwalenia ich na nośniku pamięci w celu rozpowszechnienia, to spieszcie odrobić zadanie domowe. Internet pełen jest życzliwych porad dotyczących tego, „which words to use” w zamian za te, „which to avoid”.
Niestety jest również zła wiadomość: jak na razie nie istnieje kompletny tutorial dotyczący sformułowań i poglądów rujnujących karierę zawodową i życie osobiste. Dlatego memoryzacja słów zakazanych może zwyczajnie nie wystarczyć. Wciąż jesteśmy zdani na własną inteligencję w zakresie tego, jakie wypowiedzi możemy firmować własnym nazwiskiem, a jakich powinniśmy unikać niczym gender święconej wody. Być może najbezpieczniej jest nie mówić nic lub posługiwać się wyłącznie cytatami z uznanych autorytetów? W zakresie świńskiego szowinizmu zapewne pomocne będą wypowiedzi zebrane Kazimiery Szczuki i Kingi Dunin.
Pan Dobrodziej
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.