MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

02/06/2015 14:23:00

Tylko słońce, Sahara i ja

Marathon Des Sables. Maraton Piasków. Który wcale nie jest ani maratonem, ani wyłącznie piasków. To jest w zasadzie 7 maratonów w 7 dni, 260 km po piasku skałach i żwirze, przez rozpalony krajobraz największej pustyni na Ziemi. Żeby było trudniej z tygodniowym zapasem jedzenia, apteczką i śpiworem na plecach. I z wodą, bo bez niej ani rusz.


– Dostawaliśmy 10 litrów wody dziennie. Przed startem miałam nadzieję, że to wystarczy mi i do picia, i do mycia. W rzeczywistości – bardzo niewiele wody zostawało. Toaleta? Była tam, gdzie akurat ci się zachciało. Na początku się krępowałam, ale potem było mi już wszystko jedno. Na szczęście w takich drakońskich warunkach organizm absorbuje niemal wszystko, co spożywasz, zatem rzadziej niż normalnie musisz iść „na stronę”. Za to najcenniejszym, wręcz deficytowym towarem, którym się wymienialiśmy między sobą był… papier toaletowy. Za papier można było „kupić” praktycznie wszystko. Żałuję, że nie wzięłam go więcej, kosztem jedzenia, którego nie zużyłam – wyznała.

Biegacze dostali ponadto woreczek z solami mineralnymi w tabletkach.

– To bardzo ważne, ponieważ wraz z potem tracimy niezbędną dla organizmu sól. Po całodniowym biegu na skórze, można było zobaczyć warstewkę soli. Bardzo rygorystycznie przestrzegano, aby biegacze pili przynajmniej raz na 20 minut i zażywali tabletkę co 40 minut – tłumaczyła Natalia.

Kolejne pytanie dotyczyło jedzenia. Każdy biegacz musiał codziennie zjeść przynajmniej 2 tysiące kalorii. Żywność musiała być przystosowana do warunków przechowywania w temperaturze 50 stopni Celsjusza. Dlatego Natalia udała się do firmy zaopatrującej polską armię z prośbą, aby udostępnili jej żołnierskie jedzenie: suszone mięso, liofilizowane owoce, zupki instant, orzechy i dania typu ekspedycyjnego, np. przetworzone makarony z mięsem czy bigos, produkty mleczne w proszku, a nawet sproszkowany sok, do którego wystarczyło dodać wody. Ja zapewniała bohaterka wieczoru, o dziwo, wszystko po przygotowaniu smakuje zupełnie jak normalne jedzenie. Uczestnicy spotkania mogli zabrać do domu i spróbować tych smakołyków sami.

Innym utrudnieniem w osiągnięciu mety były wahania temperatury.

– W nocy robiło się zimno, zaledwie kilka stopni. Po całym dniu w upale, mieliśmy dreszcze, a nasze śpiwory były cienkie i lekkie, więc zamiast odpoczywać, niektórzy trzęsąc się z zimna, nie mogli zmrużyć oka. Ja na szczęście nie miałam takich problemów. Nie doznałam też żadnych kontuzji, nawet moje pęcherze na stopach były do zniesienia – wspominała.

Ze szminką na ustach

Uczestnicy maratonu byli odcięci od cywilizacji. Telefony nie działały, w bazach noclegowych były komputery, ale każdy miał prawo wysłać jednego maila dziennie, a zanim się dostał do sprzętu musiał stać w długiej kolejce.

– Możliwy był jeden mail wychodzący, ale dostawać wiadomości można było bez ograniczeń. A słowa wsparcia płynęły z Polski, z Wielkiej Brytanii, od osób mi znanych i zupełnie obcych. To było bardzo budujące i dodawało mi sił – mówiła.

Maratończycy byli wyposażeni także w nadajnik GPS, na wypadek zgubienia się.

– Mój brat, który niektórzy myślą, że jest zabawny, a tak naprawdę jest małym gnojkiem, przed wyjazdem do Maroko wysłał mi artykuł o tym, jak 20 lat temu Mauro Prosperi biorący udział w Marathon des Sables zgubił się i musiał pić własny mocz i krew nietoperza, żeby przeżyć. Ha, ha, ha, bardzo śmieszne – mówi z przekąsem. Obecnie takie historie nie są możliwe, dzięki lepszej organizacji i technologiom.

Zaleceniem organizatora było także, żaby każdy miał przy sobie jakiś jeden mały luksusowy produkt, który miał za zadanie podnosić morale maratończyków. W przypadku Natalii była to szminka.

– Może to zabrzmi idiotycznie, że nawet jak byłam brudna, spocona i śmierdząca, na ustach miałam drogą szminkę. Ale wbrew pozorom, to było dla mnie bardzo ważne – podkreślała.

Natalia przyznaje, że dopóki nie zobaczyła linii mety do końca nie była pewna, czy uda jej się ukończyć bieg. A chwile zwątpienia były.

– Był moment, że się zgubiłam. Zrobiło się już ciemno, byłam głodna, było mi zimno, chciało mi się spać. Było mi naprawdę trudno, miałam wrażenie, że już trochę majaczę. Na szczęście, gdy już myślałam, że to koniec, zobaczył namiot kolejnego check-pointu – mówiła.

Poprzez swój bieg Natalia Salamon wspierała szczytny cel. Wspierała dwie organizacje: Polską Akcję Humanitarną oraz brytyjski telefon zaufania dla dzieci NSPCC. Zgodnie z informacjami z tej drugiej organizacji udało jej się zebrać rekordową ilość funduszy przez osobę nie będącą celebrytą.

Po zakończeniu części oficjalnej zgromadzeni gratulowali i nie szczędzili  słów podziwu dla jej odwagi i siły, na co Natalia odpowiadała skromnie: „Żadna ze mnie siłaczka”.

– Ja przez trzy lata dojrzewałam do tego, aby stawić temu czoła. Skoro zrobiłam to ja, uważam, że każdy jest w stanie to zrobić! jasne, trzeba mieć pewne predyspozycje do tego, trzeba lubić biwaki, kontakt z natura. Pod tym względem uważam, ze to jest dobre doświadczenie, ale nie dla każdego. Jedni wolą jechać nad morze na tydzień, leżeć na plaży i po tygodniu wracają wypoczęci. Ja mam w drugą stronę – podsumowała.

Magdalena Grzymkowska, Dziennik Polski
Więcej w tym temacie (pełna lista artykułów)

 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze

Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska