Pięć technik
W latach powojennych kontynuowano pracę nad metodami przesłuchań. Robiono to we współpracy z CIA, a efektem było tzw. pięć technik. Magiczną piątkę stanowiły: głód, brak snu, dezorientacja, którą zapewniał założony na głowę kaptur, emitowany w tle szum biały oraz stanie godzinami w wymuszonej pozycji. Był też element szósty, którego jednak nie umieszczano w instrukcjach – bicie. Za jego pomocą utrzymywano właściwą postawę u przesłuchiwanych delikwentów. Jak często stosowano te metody? Nie wiadomo. Rzecz była tajna.
Wiadomo jednak, że z wielką wprawą wykorzystano je w latach 70., po zaostrzeniu sytuacji w Irlandii Północnej. Przy okazji dalej zaogniając konflikt. Kiedy w 1971 r. ze strony IRA padły pierwsze strzały, brytyjskie służby postanowiły działać i rozpoczęto tzw. operację Demetrius. Był jednak problem. Taki, że nie były to już te same służby co w czasie II wojny światowej. Bardziej przypominały Jasia Fasolę. Postanowiono dokonać szeregu aresztowań ludzi związanych z Irlandzką Armią Republikańską, skorzystano jednak z niekompletnych i starych list jej członków.
Wśród 337 zatrzymanych byli więc spokojni nauczyciele, starsi panowie, którzy po raz ostatni broń w rękach mieli w czasie powstania wielkanocnego (najstarszy miał pod osiemdziesiątkę), i nikomu niewadzący ojcowie rodzin. Wśrod kilkuset ludzi internowanych przez wojsko w zasadzie nie było żołnierzy IRA, bo ci, przeczuwając, co się szykuje, trzymali się z dala od domów. Trafiło tam za to wielu członków ich rodzin, „landlordów” itd., którzy akurat znajdowali się tam, gdzie zjawiła się armia. Niezgodnością nazwisk się nie przejmowano. Liczby musiały się zgadzać.
Spośród internowanych wybrano kilkadziesiąt osób, które poddano „pięciu technikom”. Wskazywano nie tych, którzy mogli mieć informacje, a najzdrowszych. Martwiono się bowiem o odpowiedzialność w przypadku zgonów więźniów. Wszyscy pechowcy zostali poddani takim samym działaniom: w pewnym momencie na ich głowie wylądował czarny worek, gdzieś ich zabierano, najpierw wieziono, później umieszczano w helikopterze, rozbierano do naga, badano, znów wieziono, wreszcie – wciąż nago i z workiem na głowie – kazano im robić żabki i jednocześnie bito ich, wyzywano oraz kopano. Zmęczonych ustawiano pod ścianą i zmuszano do utrzymywania wymuszonej, bolesnej pozycji. Kiedy się chwiali, bito ich. Musieli tak stać nawet przez dwie doby. Cały czas nie wiedzieli, gdzie są i co ich czeka.
Outsourcing tortur
Kiedy sprawa wyszła na jaw, brytyjski premier obiecał, że „pięć technik” nie będzie już stosowane. Wróciły jednak w czasie wojny w Iraku, gdy brytyjscy żołnierze – pozbawieni odpowiedniego szkolenia oraz możliwości i poddani presji Amerykanów – zamienili w piekło zarządzane przez siebie obozy i więzienia. Wielu z nich robiło to z tak wielkim zaangażowaniem, że nawet zwykle przymykający oko na takie sprawy i chroniący swoich rząd postanowił pokazowo odciąć się od tortur. Jednym z efektów tej decyzji był proces siedmiu żołnierzy z więzienia w Basrze, których oskarżono o „niewłaściwe traktowanie jeńców”. Powodem była śmierć Bahy Mousy.
Był to 26-letni recepcjonista. Zatrzymano go w związku z mylnym przekonaniem, że był zamieszany w zamach na brytyjskich żołnierzy, i poddano rutynowemu działaniu. Wszystko skończyło się po dwóch dobach spędzonych w rękach kaprala Donalda Payne’a, kiedy mężczyzna zmarł. Patolog, który przeprowadził oględziny zwłok, naliczył 93 różne obrażenia. Żołnierze tłumaczyli się, że nie widzieli w tym nic złego, bo nawet kapelan jednostki nie miał problemów z torturowaniem więźniów. Sześciu oskarżonych uniewinniono, ale Payne został pierwszym Anglikiem skazanym za przestępstwo wojenne. Dostał rok więzienia.
Był wyjątkiem, bo Wielka Brytania, obawiając się reakcji światowej opinii publicznej, od jakiegoś czasu torturuje inaczej. Zwłaszcza gdy chodzi o jej obywateli. Robi to poprzez zaprzyjaźnione wywiady innych krajów – przede wszystkim pakistańskie ISI, ale nie tylko. Rzecz odbywa się tak, że kiedy podejrzani o terroryzm wybierają się na wycieczkę do odpowiedniego kraju – nie musi chodzić o Pakistan, może np. o wczasy w Egipcie – przyjaciele z tego kraju dostają „cynk” oraz prośbę o wydobycie informacji. To skutkuje zatrzymaniem i torturami, którym agenci MI6 od czasu do czasu się przyglądają. Ten tzw. outsourcing tortur spotyka się nie tylko z akceptacją brytyjskiego rządu, który dawno uznał, że w wojnie z terrorem należy zdjąć rękawiczki, ale też sądów. Ich orzecznictwo mówi tak: Wielka Brytania jest porządnym krajem i tutaj się nie torturuje. Dlatego zeznań zdobytych dzięki torturom nie można używać w sprawach sądowych, ale nie ma powodu, by służby rezygnowały z użytecznego narzędzia zdobywania informacji. Taka jest ich rola.
Taka jest ich rola?
Tomasz Borejza, Cooltura
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.