Niewielkie mieszkanie w Chelmsford. Ewa i Aleksandrs, polsko-łotewska para otrzymała je z councilu. Zamieszkali w nim wspólnie z synem Aleksejsem. To właśnie tutaj, zaraz po narodzinach czekało na niego łóżeczko, dziecięca wyprawka i kolekcja pluszaków. Wkrótce też na całą rodzinę miał czekać obszerniejszy, bogatszy o dodatkową sypialnię dom. Efekt starań rodziców i rozmów z miejscowym urzędem w gminie. Mieli ją przeznaczyć dla syna. Planów na przyszłość było o wiele więcej... Jednak rodzinna sielanka i radość z narodzin Aleksejsa trwały zaledwie dwa miesiące. 3 marca chłopiec trafił do rodziny zastępczej i rozpoczęła się żmudna batalia jego rodziców o odzyskanie syna. Zarzucono im działania, których celem było zrobienie umyślnej krzywdy dziecku.
Matka chłopca, Ewa Wasilewska, roni łzy. Czuje się bezradna, chociaż przekonuje, że to tylko chwilowe załamanie, że nie traci woli walki. Podkreśla, że jest przekonana o winie lekarzy, o nieporozumieniu jakie wynika z oczywistego dla niej faktu, który stał się przyczyną rodzinnego dramatu – dziecku zaraz po urodzeniu nie podano witaminy K. Na drodze do odzyskania syna pomagają jej przyjaciele, rodzina w Polsce, głównie jej siostra Kamila Wasilewska wraz ze swoim narzeczonym Marcinem Jaskulskim. Sprawą zainteresował się również Wydział Konsularny Ambasady Polskiej w Londynie.
Niepokojący płacz
Pobyt chłopca w szpitalu poprzedziła wizyta w lokalnej przychodni, na którą udali się rodzice zaniepokojeni stanem zdrowia dziecka - chłopiec cierpiał z powodu torsji i wysokiej gorączki. Zdaniem Ewy Wasilewskiej po rutynowych badaniach i rozmowie, lekarz nie stwierdził objawów zagrażających ani zdrowiu, ani życiu dziecka. Rodzice jednak nadal byli zaniepokojeni jego płaczem i pogarszającym się - w ich opinii - stanem zdrowia. Po kilku dniach dziecko trafiło do szpitala. Pozostało na obserwacji. Lekarze na podstawie oględzin i wyników badań stwierdzili, że w główce dziecka znajdują się ślady krwi będące wynikiem urazu dokonanego z premedytacją. Rodzice dziecka zostali poinformowani o zaistniałej sytuacji. Aleksejs nie wrócił już z nimi do domu, został umieszczony w rodzinie zastępczej.
Dziecko miłości
Ewa ma 25 lat, na Wyspy przyjechała dwa lata temu. Zaprosili ją znajomi, którzy obiecali pomoc w znalezieniu pracy i mieszkania. Obietnic dotrzymali. To dzięki nim Ewa znalazła pracę w fabryce. Zajęcie nie jest łatwe, praca na zamiany, ale Ewa nie narzeka. Mówi o sobie, że ma łagodne usposobienie, że nie boi się nowych wyzwań. Podejmuje je z wiarą i nadzieją, bo mogą doprowadzić tylko do tego, że przyszłość będzie lepsza. Wydawało się, że los uśmiechnął się do Ewy. To właśnie w pracy poznała Aleksandrsa Gerasimovicsa, 23-letniego Łotysza. – To była miłość od pierwszego wejrzenia. My się autentycznie w sobie zakochaliśmy. Ja wiem, że to może brzmieć nieprawdopodobnie, bo przecież prawdziwa miłość nie zdarza się wszystkim i nie zdarza się często, ale kiedy się poznaliśmy już wtedy wiedziałam, że to będzie dla mnie ktoś wyjątkowy. Nie czekaliśmy długo z decyzją o wspólnym mieszkaniu. Chcieliśmy być razem. Było nam z sobą dobrze. Wiedziałam, że kolejne dni w rozłące niczego by nie zmieniły, z wyjątkiem tego, że jeszcze bardziej byśmy za sobą tęsknili, będąc z dala od siebie. Po kilku dniach postanowiliśmy wspólnie dzielić to, co przynosi nam życie – przekonuje Ewa, która zaraz zmieniając temat, mówi zdecydowanym tonem: - Aleksejs też nie jest dzieckiem z przypadku. Pragnęłam mieć dziecko, bałam się, że jednak moje pragnienie nigdy się nie spełni, ponieważ lekarze w Polsce wykluczyli posiadanie przeze mnie potomstwa jakiś czas temu, ze względu na moją bardzo rzadką grupę krwi: AB Rh plus. Jednak nie traciliśmy wiary. Zaplanowaliśmy ciążę, wyczekiwaliśmy narodzin, a kiedy syn przyszedł na świat pokochaliśmy go całym sercem, zarówno ja, jak i mój partner – mówi - To był prawdziwy cud. A dzisiaj ktoś chce mnie tego cudu pozbawić. Jesteśmy przerażeni, że ktoś próbuje nam odebrać naszego syna - podsumowuje.
Dla Ewy każdy dzień bez Aleksejsa jest dniem straconym, dniem pełnym bólu i rozpaczy
Nadzieja (nie)spełni się w sierpniu?
Postępowanie dochodzeniowe jest w toku. Jednak rodzicom nie przedstawiono konkretnych dowodów spowodowania czynu, o który są oskarżeni. - Nie przestawiono, bo ich nie ma – mówi Ewa, której nie odmówiono widzeń z synem. Każde spotkanie to zaledwie trzy godziny dziennie. Ewa pielęgnuje, a wręcz celebruje każdą chwilę. Pod nadzorem pracowników socjalnych bawi się z dzieckiem, karmi je, przewija. Za każdym razem przynosi dla niego jedzenie i czyste ubrania. Nie chce korzystać z serwisu socjalnego, uważa, że to kolejna manipulacja, by wysnuć przeciwko jej argument, że nie zasługuje na miano dobrej matki, a tym samym, że należy jej odebrać syna. Póki co trwa walka, również w sercu Ewy, bo dla niej cenna jest każda chwila. Nie chce stracić żadnego momentu, kiedy jej syn rośnie, rozwija się, uczy nowych rzeczy. Dzisiaj ma już pięć miesięcy, z których zdaniem jego matki, wykradane są im dni, godziny, a nawet minuty bycia razem. Początkowo widywali się codziennie, jednak niedawno poinformowano Ewę, że będą to tylko trzy spotkania w tygodniu. Znosi to z trudem. Wyznaje, że to kolejny cios, ale nie przestaje przekonywać o swojej niewinności i na własną rękę próbuje udowodnić, że ma rację.