Witold Alex Herbst to najstarszy żyjący pilot legendarnych spitfire’ów w dywizjonach 303 i 308. Uczestnik operacji „Overlord” i „Market Garden”. Odznaczony brytyjskim Krzyżem Walecznych oraz krzyżem kawalerskim Polonia Restituta i medalem Pro Memoria. Ta garść faktów powinna wystarczyć, żeby zrozumieć, jakim jest niezwykłym człowiekiem.
Jeżeli dodać do tego, że po wojnie ukończył London School of Economics, a następnie przeprowadził się do Nowego Jorku, skąd po 1989 roku ściągał do Polski wolontariuszy uczących angielskiego w jego rodzinnym Świeciu, to rysuje nam się obraz szlachetnego patrioty, który nie zapomniał o swojej ojczyźnie. Natomiast po lekturze jego książki „Podniebna kawaleria”, wydanej w 2013 roku, widzimy odważnego i bezkompromisowego człowieka, który bez ogródek opisuje perypetie młodych chłopaków, którzy kochali latać i ta miłość została wykorzystana do walki pod obcym niebem.
O panu Witoldzie Sławomir Ciok, obecnie niezależny reżyser, producent i scenarzysta, którzy przez wiele lat pracował m.in. dla Telewizji Polskiej, dowiedział się dzięki aktorce Kindze Preis, która w Seattle poznała tę niesamowitą historię. Reżyser usłyszał ją od męża aktorki podczas ich wspólnej pracy we Wrocławiu i od razu dostrzegł w niej olbrzymi potencjał. Tak narodził się pomysł nakręcenia filmu „Spitfire Liberator: The Alex Herbst Story,” którego premiera jest zaplanowana na ten rok. – W porównaniu do słynnej książki „Dywizjon 303”, którą od dawna próbuje się bezskutecznie sfilmować, ja mam przewagę w postaci wspaniałego bohatera i filmowości jego opowieści, której wystarczy nie zepsuć, i będzie dobrze – mówi Sławomir Ciok.
Najtrudniejsze było zachęcenie samego bohatera do udziału w tym projekcie i podzielenia się z szerszą publicznością swoimi doświadczeniami. – Swoim zaangażowaniem i dociekliwością udało mi się go przekonać, że nie jestem tak samo niekompetentny, jak większość filmowców zajmujących się podobną tematyką i że nie będzie tracił ze mną swojego czasu. Trochę czasu minęło, zanim zrozumiałem jak niską reputację ma świat filmu w oczach weteranów. W trakcie pewnej sesji przypadkiem nagrałem jego niewybredne uwagi na temat wykonania wielu wojennych filmów z udziałem samolotów i wziąłem sobie je do serca, dzięki czemu, mam nadzieję, film uniknie banału i standardowych przekłamań – dodaje twórca.
Inną trudnością był nobliwy wiek bohatera. – Zdjęcia były wyczerpujące dla mnie, a co dopiero dla niego. Pewnego razu usłyszałem, że omal go nie zabiliśmy! Ale te męczące momenty udało się przetrwać dzięki wielu chwilom i okolicznościom wręcz magicznym, w których mogłem umieścić bohatera. To film zostawiający bardzo daleko w tyle banał typu „siedzi sobie starszy pan i opowiada”. I dlatego trafi do kin. Duży ekran jest niezbędny, by zajrzeć bohaterowi w oczy, czyli wrota do jego duszy. I wtedy zrozumieć wszystko – opowiada reżyser.
Dokument, biografia, film historyczny i lotniczy
Film to dokument pełnometrażowy spełniający wymogi pokazywania go w kinie. Prezentuje bohatera w akcji a w zasadzie w interakcji z ludźmi wokół. Każda z tych scen przybiera zaskakujący przebieg. Jego opowieść ilustrowana jest filmami archiwalnymi, fotografiami, rysunkami i obecnie powszechnymi w takich produkcjach animacjami, współczesnymi ujęciami historycznych miejsc, a także zdjęciami lotniczych. Wszystkie elementy spaja narrator, w tej roli Michael A. Calace. W sensie dramaturgicznym film jest opowieścią o człowieku, który swoje osobiste dramatyczne i zabawne chwile przeżywał, gdy z jego udziałem, a czasami też za jego plecami decydowały się losy świata.
Akcja „Spitfire Liberator…” toczy się w wielu miejscach stanu Waszyngton, oraz we Francji, Anglii i Szkocji, a także w Polsce. Film będzie w dwóch wersjach językowych: po angielsku i po polsku. – Moim marzeniem na teraz jest, by premiera odbyła się 6 czerwca, w kolejną rocznicę D-Day. To był przełomowy moment dla mojego bohatera i jest to też przełomowy moment mojego filmu. Wiedzą o tym wszyscy ludzie pracujący dla mnie w Londynie, Los Angeles i paru innych miejscach na świecie – zdradza reżyser.
Droga pełna zakrętów
Sławomir Ciok włożył w tę produkcję, nie tylko wiele serca, ale też dużo swoich pieniędzy. Prace zaczęły się kilka lat temu i aż do momentu, gdy pojawili się obecni sponsorzy, film nie miał żadnego dodatkowego źródła finansowania. – Nikt mi niczego nie fundował, a w szczególności lotów do USA. A takie wydatki w Polsce szczególnie kłują w oczy. A jak zrobić film o lotnictwie bez latania? I bez ruszania się z Warszawy?Wszelkie instytucje filmowe w Polsce są bardzo zachowawcze i w praktyce niemożliwe jest, by dostać pieniądze przed realizacją lub na jej początku. Nawet gdy nie miałem pieniędzy, albo miałem ich bardzo niewiele, nie uważałem, że jest to problem, bo wierzyłem, że przyjdzie dzień w którym przekonam do siebie przynajmniej część ludzi. I w końcu zacząłem znajdować dobrych partnerów, kierujących się zdrowymi zasadami, co ważne, wolnych od klasycznych uprzedzeń – wyznaje reżyser, który źródła tej sytuacji upatruje się w rozpowszechnionych w Polsce nawykach i schematach działania.