Widziałem przed chwilą na Facebooku scenę ze środowego zamachu w Paryżu (piszę ten tekst w środę). Zresztą pewnie też widzieliście – nagranie trafiło na główną Onetu, a o wydarzeniu trąbią wszystkie media. Tym, którzy woleli sobie oszczędzić „widoków”, wyjaśnię tylko, że film przedstawia typów w kominiarkach, którzy na środku ulicy za pomocą kałasznikowów dokonują egzekucji policjanta. Przypominam: wszystko dzieje się w biały dzień w śródmieściu jednej z największych stolic Zachodniej Europy. Wcześniej ci sami goście zabili jedenaście innych osób, a oprócz karabinów dysponowali ponoć... wyrzutnią rakiet. Scenę ostatniego z morderstw nagrał anonimowy świadek z okna swojego mieszkania. Trzymam za niego kciuki, bo jego tożsamość będzie wyjątkowo łatwa do ustalenia dla zamachowców. Z drugiej strony być może zamiast kulki podeślą mu bombonierkę – w końcu zrobił im reklamę.
Co nowego pod słońcem? Mieliśmy WTC, Londyn, Madryt, Bombaj i parę innych jatek. W sieci nie brakuje też filmów z egzekucjami z jakichś mudżahedińskich jaskiniowych studiów nagraniowych. Paryż niby nie wnosi jakościowego przełomu do standardów działania islamistów, ale jest pewien niuans. Nie kojarzę zamachu, który spełniałby łącznie następujące kryteria:
- egzekucja dokonana w biały dzień w centrum „zachodniej” stolicy,
- bezpośrednia konfrontacja zamachowców-islamistów i ofiary,
- ukazany moment postrzelenia, a następnie dobicia rannego,
- nagranie ze zdarzenia wszechobecne w mediach mainstreamowych i społecznościowych.
Być może jednak najważniejszy jest mniej „sztywny” aspekt zdarzenia: zamachowcy podczas dokonywania mordu w samym centrum „cywilizowanego Zachodu” czują się niemal swobodnie – jakby odwalali rutynową robotę na stepie w Pakistanie.
By ująć sprawę syntetycznie: paryska jatka „robi wrażenie” bezpośredniością i „ludzką twarzą” zamachu terrorystycznego. Pod względem skali i rozmachu nie „dorównuje” WTC – wydarzeniu spektakularnemu, porównywalnemu z wielką klęską żywiołową. Również wybuchy w londyńskim i madryckim metrze dostarczyły publice przeżyć rodem z kina akcji. Jednak Paryż dodatkowo podgrzewa atmosferę terrorystycznej paranoi, ukazując sprawców bestialstwa w ich bezpośrednim działaniu na terenie naszego europejskiego ogródka, w którym niemal przez siedem powojennych dziesięcioleci czuliśmy się tak bezpiecznie.
Owszem, w ostatnich latach uświadczyliśmy przypadki poniekąd podobne: w amerykańskich szkołach i na campusach uniwersyteckich – gdzie solowe akcje zbrojne rzekomych psychopatów (w sprawie „rzekomych” vide: MK Ultra) stały się swojego rodzaju makrabrycznym „standardem” – czy nawet na wyspie Utoya (popis Breivika). Jednak tym egzekucjom przyświecały motywy, przynajmniej z pozoru, irracjonalne, coś na zasadzie: trafił się wariat, padło na pechowców. Są to zatem zdarzenia, których nikt nie oczekuje i mało kto obawia się ich na wyrost. Zamachy na tle „wyznaniowym” to inna jakość. Wiadomo, że „wróg” jest wśród nas, że kieruje się swoją pokręconą, ale jednak racjonalnością, że ma sprecyzowane pobudki, nie zna litości, jest zdeterminowany i prędzej czy później zaatakuje – bo jest wrogiem „absolutnym” i nieprzejednanym całej naszej podupadającej, ale wciąż przytulnej cywilizacji.
Zdarzające się raz na dwa, trzy lata zamachy bombowe wprowadzają pewien niepokój w nasze względnie harmonijne życie społeczne. Jednak egzekucja w stylu „losangelesańskiego” drive-by, w której jednak nie chodzi o porachunki, ale – jak to się ładnie nazywa za Huntingtonem – wojnę cywilizacji, musi wypalić niezatarte piętno na naszej wyobraźni. Teraz zagrożeniem nie jest już abstrakcyjne zdarzenie – wybuch w wagoniku metra czy ładunek wybuchowy na lotnisku. Przy całym rozbuchanym monitoringu i stachanowskiej pracy tajniaków to sytuacje teoretycznie coraz mniej prawdopodobne. Na „receptory strachu” w naszych głowach znacznie mocniej oddziałuje wizja, w której wychodząc do kiosku po szlugi padamy przypadkową ofiarą jakiegoś „dżihadysty”, na co dzień niemal doskonale stopionego z niemrawym, europejskim społeczeństwem.
No dobra, ale co z powyższego? Już wyjaśniam. Pamiętacie świetlane czasy Związku Radzieckiego lat 30.? Pewnie nie, chyba że z książek. Jeśli tak, to może kojarzycie, że roiło się tam od wrogów ludu i podejrzanych o sabotaż kontrrewolucyjny. Byli oni skrzętnie wyciągani spod dywanów i delegowani na tamten świat, oficjalnie nieistniejący, lub do łagru, stanowiącego zazwyczaj swojego rodzaju Pendolino na tamten świat. W efekcie tego stanu wewnętrznej wojny z kontrrewolucją i sabotażem wszyscy bali się wszystkich, a nawet samych siebie – wystarczył bowiem jeden nieuważny krok, by trafić do zbiorowej mogiły. Wrogowie ludu oczywiście byli mocno niedoreprezentowani w stosunku do oficjalnych danych, ale władza od czasu do czasu urządzała inscenizacje, a w „mediach” tłukła temat bez ustanku, by podgrzewać w społeczeństwie stan czujności. Dlatego wszyscy wszystkim bacznie się przyglądali i wszyscy na wszystkich donosili. (Z tymi „wszystkimi” oczywiście zaokrąglam, ale upiorność tej atmosfery z pewnością udzielała się wszystkim nieobciążonym demencją.)
Myślicie, że od tamtych czasów wiele się zmieniło? Co do oprawy życia – pewnie macie rację, ale jeśli chodzi o strategie socjotechniczne, to ani ny-ny. Dziś wrogiem ludu są islamiści fabrykowani przez bezpieczniaków tego świata, realizujących plan Wielkich Architektów (no, zgadujcie, kto to taki). Jest to plan wielkiego skoku cywilizacyjnego, do którego Wielki Skok Chin Ludowych za czasów Mao ma się jak porachunki gangsterów do rządów Czerwonych Khmerów. Strach – tym razem podsycany rękami półmózgich islamistów – to niezwykle efektywne narzędzie zarządzania społeczeństwem. Im silniejszy, tym efektywniejszy. Kiedy już wszyscy będziemy mieli mocno w gaciach, kiedy na ulicach zapanuje chaos, posypie się gospodarka, pokruszy się infrastruktura – nasze parademokracje nieodwracalnie zamienią się dyktaturę, docelowo: globalną. Taką, która wszystko wie (wiwat Google, Facebook, LinkedIn, (...)), wszystko widzi i wszystko przewiduje. No i, ma się rozumieć, wszystko kontroluje. A porządek? Wróci szybciutko – gdy tylko poprosimy naszych jaśniepanów, by olali prawa człowieka i rozprawili się ze złoczyńcami. A wówczas sami będziemy wyciągać łapy do czipowania, byle tylko Państwo miało pod kontrolą wszystkich potencjalnych Breivików, islamistów, no i przy okazji głosicieli niepropaństwowych sloganów.
PS Już po napisaniu tego tekstu trafiłem na ciekawy materiał, uprzytamniający, że cała sprawa może być montażem nawet na poziomie „sławnego” już nagrania -
klik . Sam nie analizowałem filmu, bo – pewnie jak większość z was – instynktownie wzdrygnąłem się na widok strzału w głowę. No właśnie – tylko czy faktycznie doszło do strzału w głowę..?
Pan Dobrodziej