MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

26/12/2014 08:58:00

Pani od emigracji

Ewa Winnicka, autorka „Londyńczyków”, wydała kolejną książkę o emigracji polskiej w Wielkiej Brytanii. W trakcie pracy nad „Angolami” rozmawiała z ponad trzystoma osobami. O tym, jaki obraz emigracji wyłonił się z tych rozmów, rozmawiała Justyna Daniluk.


Można odnieść wrażenie, że książka zawiera kilka emigracyjnych prawd. Czy to była pani intencja? Czy tak brzmi głos emigracji?

– Nie miałam żadnych intencji. O ile w „Londyńczykach” starałam się dopasować formę do treści reportażu, to w „Angolach” przyjęłam rolę medium. Bohaterowie moich reportaży, to osoby, które mówią, bo czują, że ktoś chce ich wysłuchać. Żyjemy w czasach, w których wzajemnie się nie słuchamy. Ja pozwoliłam im mówić to, co myślą, może się odrobię wyżalić. Może ta sama osoba, rozmawiając ze swoimi polskimi koleżankami nie powiedziałaby takich rzeczy. Powiedziałaby może: zobaczcie, mam dom, mieszkam w dobrej dzielnicy, mój mąż ma pracę, a w Polsce nic nie mógł znaleźć, moja dwójka dzieci jest już po szkołach, a syn pójdzie na uniwersytet. Tak to wygląda z wierzchu. Jednak ten sukces jest okupiony najrozmaitszymi poświęceniami i problemami.

To jest też książka o zderzeniu kultur. Jeśli mogę mówić o jakiejś wstępnej intencji, o jakimś zamierzeniu, to jest coś co wyniosłam z pracy nad „Londyńczykami”, świadomość, że Wielka Brytania jest dosyć odległa kulturowo od nas. Jest jednak dla nas egzotycznym krajem. Ma zupełnie inną historię, ludzie mają zupełnie inną emocjonalność, inne wartości, inną filozofia, inny rodzaj ambicji. My podlegamy innemu napędowi niż osiadli, przyzwyczajeni do dobrobytu, bogaci i pewni siebie Anglicy. To chciałam pokazać, że przyjeżdżając na Wyspy musimy zmagać się z inną kulturą i że nie jest to takie łatwe.

Czy nadal Wielka Brytania jest widziana w Polsce jako eldorado?

– Nadal panuje przekonanie o tym, że tutaj ulice są wybrukowane funtami. British Dream, wystarczy wsiąść w autobus, wysiąść na dworcu Victoria i życie stanie się proste. To oczywiście może się zdarzyć, ale rzadko się zdarza. Tak widzą to ludzie, którzy siedzą w małych miasteczkach i zmagają się z permanentnymi problemami materialnymi. Dla nich to upiorne wysiadywanie w urzędach pracy, nieumiejętność korzystania z ofert pracy albo też zwykłe lenistwo i myślenie życzeniowe, jest gorsze niż niewiadoma. Myślą: tu mi się nie udaje, kupię sobie bilet i tam będzie już ok. Będę miał prostą pracę w fabryce, będę co tydzień mieć pieniądze i sprawy ułożą się same. To, po części, się sprawdza. Ale jeden z bohaterów mojej książki, wykształcony człowiek, który pojechał do pracy w fabryce, opisuje etapy takiej emigracji: od poczucia wyzwolenia, poprzez bezdenną samotność, do poczucia braku perspektyw. Trzeba mieć wiele hartu ducha i uporu, żeby to uczucie przezwyciężyć.

Jak po kontrowersjach „Londyńczyków” przygotowywała się pani do kolejnej książki o brytyjskiej Polonii?

– Kontrowersje, to chyba za dużo powiedziane. Pojawiły się różnice zdań i zostały opublikowane w kilku polskich gazetach w Londynie, ale oprócz trzech literówek i zmiany jednego tytułu gazety nie było w książce błędów. Ja nie jestem doskonała, nie wykluczałam, że mogłam się pomylić. Czekałam aż ktoś powie, gdzie popełniłam błąd merytoryczny, ale nikt się nie zgłosił. Nikt nie powiedział, że pani Winnicka napisała, że dana osoba, w danym roku zrobiła, to i to, gdy tymczasem tego nie zrobiła. Niektórym moja książka natomiast przetarła drogę z powrotem do Polski. Pan Jan Żyliński planuje inwestycje w Polsce, stawia pomniki. Mogę śmiało powiedzieć, że dzięki „Londyńczykom” nie musiał się w Polsce przedstawiać. Gdybym się bała o wszystkim pisać, to bym musiała zmienić zawód. Ja jestem ciekawa ludzi, lubię ich słuchać, staram się zrozumieć, nie oceniać i w jak najmniejszym stopniu ingerować w ich historie.

Napisała pani dwie książki o emigracji polskiej. Została pani zatem specjalistką od Polonii brytyjskiej. Będzie następna książka?

– Nie używam określenia „Polonia”, przesiąkłam już językiem moich starszych bohaterów, a oni zawsze zaznaczali, że są emigracją. Oczywiście nie czuję się specjalistką, na Wyspy ciągnie mnie reporterska ciekawość. Planuję napisać jeszcze jeden reportaż. Miejscem akcji jest wyspa Jersey.

Wywiad z Ewą Winnicką - Wielka Brytania to dla Polaków egzotyczny kraj.

Dziennik Polski
Więcej w tym temacie (pełna lista artykułów)
 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze (wszystkich 4)

galadriel

821 komentarz

26 grudzień '14

galadriel napisała:

Okreslenie "Angol" moze byc negatywne lub nie: zalezy od intencji, kontekstu i tonacji. Nie ma az tak negatywnego wydzwieku jak "ciapaty".

Natomiast jesli chodzi o inna emocjonalnosc i przyzwyczajenie do dobrobytu, to prawda. Mentalnosc imperialistyczna i postkolonialna. Takie zadowolone z zycia Gibaski.

profil | IP logowane

pablo_picasso

41 komentarz

26 grudzień '14

pablo_picasso napisał:

Londyn - emigracja, reszta UK - osiedleńcy ;-)

profil | IP logowane

Turefu

58 komentarzy

26 grudzień '14

Turefu napisała:

Zgadza sie, irytuje mnie, ze jesli emigracja do UK, to do Londynu.

profil | IP logowane

stanislawski

469 komentarzy

26 grudzień '14

stanislawski napisał:

W polskim Londynie... ech, ta pani chyba też ze wsi. Tam jak ktoś jedzie " Na Zachód" to "do Londynu".
O Scarborough Maniek z Bolkiem nie słyszeli. Jaki by fajny dres nie posiadali i jakimby Passatem nie jeździli.

profil | IP logowane

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska