Nie chodzi o handel organami, legalizację kazirodztwa ani UFO. Chociaż o UFO może trochę tak, ale nie w aspekcie inwazji Marsjan. Chodzi o pytania graniczne. Czyli zadawane z punktu widzenia granic świata, przez który przyszło nam dreptać.
Gdy wklepuję to zdanie do Worda, datownik w moim komputerze wskazuje 17 listopada. Nie jest to Dzień Zaduszny, rocznica urodzin Wittgensteina, ani inna okazja uzasadniająca grubszą rozkminę o sprawach monumentalnych. Po prostu pewnego jesiennego poniedziałku moje myśli powędrowały w tym, a nie innym kierunku. Przyszło mi jednak do głowy, że zarzucanie ciężkiego tematu na poniedziałkowy ruszt „Mojej Wyspy” może zemdlić lud pracujący, rozpoczynający mozolny tydzień pogoni za funtem. Postanowiłem więc, że poczekam z tą metafizyką do świąt. Wiadomo: Boże Narodzenie (to faktyczne, historyczne) to punkt przełomowy w historii kosmosu. Takie wydarzenie skłania do pogłębionej refleksji. Chociaż może nie wszystkich. Przykładowo, u mnie gawędzi się o dzieciach, zdrowiu i robocie, czasem ktoś coś bąknie też o polityce. Takie tam standardy przystołowe.
Co do „pytań granicznych” (biorę w cudzysłów, bo to nie termin techniczny, tylko sformułowanie raczej robocze) – sam nie będę mówił długo. To, co myślę na te(n) temat(y), to moja prywatna sprawa. To, co myślą mądrzejsi ode mnie, można znaleźć w bibliotekach. Chciałbym po prostu dydaktycznie przypomnieć o istnieniu kwestii, które warto czasem poruszyć w swojej głowie, przeważnie ściśniętej w imadle, jak to się mówi, życia codziennego. Gdyby ludzie zaczęli walnie zadawać – sobie samym i nawzajem – pytania graniczne, niezadowalając się banałami symulującymi odpowiedź, świat przeszedłby transformację.
Standardowo podobnymi kwestiami zajmuje się religia, a niegdyś zajmowała się nimi również filozofia i literatura (dopóki tej pierwszej nie „zdekonstruował” nurt analityczny, a tej drugiej popkultura i komercja). Tyle że w gruncie rzeczy mało kto zajmuje się religią. Zgodnie z obiegową opinią, opartą na statystykach chrztów, ponad 90 proc. mieszkańców Polski to katolicy. Według podobnych, sformalizowanych kryteriów zapewne jeszcze większym współczynnikiem „religijności” odznaczają się kraje muzułmańskie, a i protestanckie nie pozostają daleko w tyle. Przykładowo taka Szwecja to formalnie państwo wyznaniowe. Po głupiemu można by więc domniemywać, że życie duchowe na świecie nawet jeśli nie jest w rozkwicie, to przynajmniej nie znajduje się w odwrocie. Oczywiście sprawy mają się nieco inaczej. Religijność statystyczna ma się tak do świadomości religijnej jak litery do literatury. Słowem, nie tylko formalna przynależność, ale również aktywna praktyka niezwykle rzadko przekładają się na zdolność do przytomnego roztrząsania spraw z zakresu teologii, teologii moralności, nie wspominając o eschatologii („teoria” spraw ostatecznych). Dla uproszczenia: czy Bóg istnieje? Jak pogodzić Jego wszechmoc i miłosierdzie z istnieniem zła? Czy człowiekowi wszystko wolno? Jeśli uważacie, że istnieją ważniejsze pytania w „dyskursie”, to z fundamentalistycznym zacięciem mogę was przekonywać, że jesteście w błędzie.
Nieśmiało nadmienię, że mimo upodobania do drążenia i rozniecania tak cudacznych kwestii nie jestem pokryty dwucentymetrową warstwą kurzu. Zachodzę raczej w głowę, jak podobnych pytań można sobie nie zadawać. Jak można je spychać na margines świadomości, eliminować nie tylko z dyskursu publicznego, ale nawet towarzyskiego i czynić je bez mała wstydliwymi. Jako przemijalne układy biologiczne stoimy wobec alternatywy nicości i wieczności. Przy czym to, który człon alternatywy stanie się naszym udziałem, prawdopodobnie leży poza zakresem naszych kompetencji. W tych okolicznościach emocjonalne zaangażowanie w takie sprawy jak budowanie reputacji zawodowej, walka z oponą na biodrach czy wakacje w Kambodży dla lansu przed znajomymi przypomina zainteresowanie 1234. odcinkiem „Mody na sukces” w sytuacji, gdy za oknem ląduje latający spodek.
Także jeśli czasem czujecie mrowienie w części mózgu odpowiedzialnej za te duże pytania, pielęgnujcie to uczucie i idźcie za jego głosem. Po co? Może odkryjecie coś ciekawego, może zmieni się wasza perspektywa na kluczowe kwestie w waszym życiu, może dzięki wam liczba ludzi myślących zbliży się do wartości krytycznej niezbędnej do naprawy świata, a może po prostu dlatego, że większe zaangażowanie w sprawy fundamentalne uchroni was od przeistoczenia się w umysłowo-moralne zombiaki.
Pan Dobrodziej