Dochodzę bowiem do wniosku, że wiedza może poważnie zaszkodzić zdrowiu. W pierwszej kolejności psychicznemu. A przez zszargane nerwy nadwyrężyć układ odpornościowy i wpędzić nas w chroniczne dolegliwości. Piszę z doświadczenia, bo nie ma dnia, żeby mnie gdzieś nie gniotło, drapało, uciskało. Czy to kwestia zaawansowanego wieku i zdegradowanego środowiska, w którym przyszło mi oddychać? Wątpię, że tylko. Psychologowie mawiają przecież, w duchu holistycznym, że większość problemów cielesnych bierze się z głowy. Wnoszę więc po drapaniu w gardle i kłuciu w klatce piersiowej, że i z moją głową jest coś niehalo.
No, ale jak może być halo, kiedy z zaangażowaniem przeczesuję internety w poszukiwaniu sygnałów krachu cywilizacji. Tak po prawdzie nie jestem pewien, czemu to robię. Ale między innymi na pewno z ciekawości. I możliwe, że na tym zasadza się problem. Bo, jak wiemy co najmniej od czasów Mackiewicza – ciekawa jest tylko prawda. A prawda, poza tym, że jest ciekawa, coraz bardziej zaczyna przypominać horror sci-fi. Czy w tych okolicznościach da się uchronić głowę od niehalo? Na razie względnie mi się udaje (z wyjątkiem tego drapania, kłucia i paru innych nerwic), ale to chyba kwestia zahartowania. Czasem jednak napór wrażeń testuje moją zdolność do utrzymania się na powierzchni prozy życia.
Mam taki niezdrowy zwyczaj, że przy porannej owsiance siadam do przeglądu prasy. Czasem sprawdzam, kto ustawił przetarg, czasem zerkam, kto powiększył biust, ale gdy zaglądam do mojego ulubionego agregatora niusów cywilizacyjnych (z braku lepszego słowa), chce mi się odgryźć łyżkę i połknąć miskę. Obserwację nurtu zdarzeń, w którym, jako gatunek ludzki, płyniemy ślepo i bezbronnie, można przyrównać do sytuacji wspinaczkowca-debiutanta, który bez zabezpieczenia wspiął się na wysokość 100 m pionowej ściany i przyszło mu do głowy spojrzeć w dół. Gdy w jednym solidnym strzale informacyjnym dociera do naszej przytomności wiedza na temat pędu ludzkości do samozagłady, w najlepszym razie można stracić motywację i wybrać marazm, a w gorszym – odjechać na sygnale do Tworek.
Zestawienie pojęć „ludzkość” i „samozagłada” to oczywiście publicystyczny kicz. Dlatego przejdę po prostu do krótkiego newsfeedu z ostatniego tygodnia.
1. W Ghanie koncern Monsanto przepycha prawo, które umożliwi mu wyparcie naturalnych ziaren siewnych przez opatentowane ziarna GMO. Tym samym międzynarodowy moloch uzależni afrykańskich rolników od swjego produktu i przejmie kontrolę nad uprawami. Taki modus operandi Monsanto od lat stosuje z powodzeniem w krajach drugiego i trzeciego świata. Po wejściu w życie TTIP przyjdzie czas również na Polskę.
2. Jeden z twórców socjalistycznej ustawy Obamacare przyznał, że jej przepchnięcie było możliwe dzięki sztucznemu komplikowaniu prawa i „głupocie wyborców”.
3. Szwedzki związek zawodowy dziennikarzy przyjął uchwałę, która w praktyce zakazuje pozytywnych wypowiedzi o ruchach nacjonalistycznych i krytyki lewicowej orientacji światopoglądowej.
4. Administracja Obamy wprowadziła program, który przewiduje objęcie dzieci w amerykańskich szkołach nadzorem psychiatrycznym i umożliwia faszerowanie ich lekami psychoaktywnymi.
5. Naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego opracowali technologię umożliwiającą rejestrację aktywności mózgu i przetwarzanie jej na słowa pojawiające się w ludzkim umyśle, np. podczas czytania – czyli de facto czytanie cudzych myśli jak tekstów „Mojej Wyspy”.
6. Naukowcy z Uniwersytetu Waszyngtońskiego opracowali technologię umożliwiającą wpływanie na ruchy innego człowieka za pośrednictwem myśli wysyłanej w formie sygnału elektromagnetycznego przez internet. Oczywiście niezbędny jest odpowiedni interfejs, ale zapewne niebawem do podobnych sztuczek wystarczą chipowe implanty, którymi nadziewa się coraz więcej technoentuzjastów.
7. Google we współpracy z frmą DeepMind stworzył samoprogramujący się komputer, którego zdolności kognitywne zbliżone są do ludzkich.
8. Duchowni katoliccy donoszą o dramatycznym wzroście liczby opętań, co wobec 1.–7. i szeregu innych atrakcji, o których strach wspominać, jakoś przestaje dziwić.
Mógłbym oczywiście wymienić więcej kamieni milowych postępu ludzkości na drodze do apokalipsy, ale już przy pierwszym z nich zaczęła mnie brać jesienna deprecha. Gdybym miał zsumować implikacje wypływające dla świata i nas osobiście z powyższego zestawienia, potrzebowałbym słoika barbituranów na uspokojenie. Dlatego wyprowadzanie wniosków pozostawiam Państwa domyślności i ewentualnemu masochizmowi.
PS Bob Marley, zanim umarł, śpiewał „everything’s gonna be alright”, a ja wciąż liczę, że – wbrew agencjom prasowym – miał rację.
Pan Dobrodziej