MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

13/11/2014 11:52:00

Angielska choroba

Angielska chorobaParyski finał Pucharu Mistrzów z 1975 r. przeszedł do historii. Nie za sprawą tego, co działo się na boisku, ale tego, co działo się na trybunach, a także polowania na Bawarczyków, które urządziła ekipa „hoolsów” Leeds United. To był pierwszy kontynentalny pokaz „angielskiej choroby”, która kilka lat później była z Wyspami wiązana jak fish & chips.

– Dla angielskiego futbolu to najważniejsza noc od lat. Dla Leeds United to najważniejsza noc od zawsze – mówił do milionów Anglików zebranych wokół radioodbiorników legendarny spiker Alan Parry. Mówił tak, ponieważ na ten mecz Leeds czekało długo. Dotąd było doskonałe w zajmowaniu drugich miejsc – już wtedy w samej lidze miało ich na koncie aż pięć – ale po trofea sięgało wyjątkowo rzadko. Tym razem miało niezwykle mocną oraz ograną w Europie drużynę.


Liczono na sukces, ale sukcesu nie było. Anglicy atakowali przez cały mecz, lecz po błędach sędziego oraz dwóch kontratakach przegrali 2:0. Arbiter nie odgwizdał ewidentnego rzutu karnego dla Leeds i z powodu dyskusyjnego spalonego nie uznał bramki. 15 tys. angielskich fanów wpadło w szał. Przy stanie 1:0 zaczęto demolować trybuny, a na boisko poleciały wyrywane ławki oraz kamienie. Spokój zapanował jedynie na chwilę, co pozwoliło dokończyć mecz, ale po ostatnim gwizdku awantura rozgorzała na dobre. Francuska policja, zupełnie nieprzygotowana na to, co robili rozwścieczeni i nieźle zorganizowani wyspiarscy chuligani, nie mogła sobie poradzić. Ze stadionu bitwa przeniosła się na ulice, gdzie Anglicy urządzili polowanie na Niemców. Napadli między innymi na autokar z Bawarczykami, który niemal wywrócili. Niszczyli samochody.

W Paryżu były wówczas ekipy telewizyjne z całej Europy. Telewidzowie na całym kontynencie mogli po raz pierwszy zobaczyć sceny, które już wkrótce miały stać się nieodłącznym elementem piłkarskich meczów. Początkowo tych z udziałem wyspiarskich drużyn, ale z czasem także innych, w tym, a może przede wszystkim, tych z Polski. Leeds wykluczono wtedy z pucharów na pięć lat (później zmniejszono karę do dwóch lat), ale niewiele to zmieniło, bo miejsce ekipy LSC – nazwa pochodziła od tego, że chłopcy jeździli pociągami zwykłymi, a nie meczowymi, by uniknąć obstawy policji – zajęły kolejne. Do tego coraz lepiej zorganizowane i coraz bardziej agresywne. Jednak finał z 1975 r. był początkiem jedynie dla Europy, bo na samych Wyspach kibolska wojna zaczęła się kilka lat wcześniej, a stadionowa chuliganka nie była niczym nowym.

Wojna wszystkich ze wszystkimi

Gdyby się uprzeć, to do jej początków dałoby się cofać niemal bez końca. Niektóre historie piłkarskiej chuliganerki – wiadomo, piszą to akademicy – potrafią zaczynać od XIV wieku, kiedy to Edward IV zakazał meczów ówczesnej piłki, bo za dużo było przy ich okazji mordobicia. Inni wolą wskazać wiek XIX, bo stadionowe bójki zaczęły się wkrótce po tym, jak narodził się nowoczesny futbol. Jednak wówczas kibicowskie przepychanki przypominały raczej to, co da się zobaczyć podczas sąsiedzkich awantur w powiatowych derbach, niż prawdziwe wojny, do których dochodziło na piłkarskich trybunach w latach 80., bo choć tradycja jest wcześniejsza, to współczesny charakter zaczęła zyskiwać niedługo przed paryskim finałem.

To dopiero wtedy bojówki stały się nie tylko sposobem na życie, ale także na zarabianie pieniędzy, a władzę na ulicach w wielu częściach brytyjskich miast niepostrzeżenie przejęły „ekipy”. Ich pojawienie się początkowo ignorowano lub bagatelizowano. Tak bardzo, że jeszcze w 1973 r. – dwa lata przed Paryżem – kibice na brytyjskich stadionach nie byli rozdzieleni i nikt nawet nie pomyślał, by odgradzać ich od boiska. Zakładano, że państwo w każdej chwili może sobie poradzić z bandami wyrostków, i przegapiono moment, kiedy stadionowe bandy przestały nimi być. Za walkę z nimi zabrano się dopiero, kiedy zaczęli ginąć ludzie. Pierwszą ofiarę kibolskich porachunków kraj zauważył w 1973 r., kiedy podczas drugoligowego meczu kibol Boltonu zabił na stadionie nastolatka z Blackpool. W tym samym roku Manchester United spadł do drugiej ligi i jego fani – sami siebie nazwali „Czerwoną Armią” – zaczęli korzystać z wyjazdów do mniejszych miejscowości. Tam robili, co chcieli, terroryzując mieszkańców i bez skrępowania ignorując służby porządkowe. Demolka, napady i rozboje były czymś na porządku dziennym, a  małomiasteczkowa policja nie mogła się równać ze zorganizowanymi i liczniejszymi kibolami. Dwa lata później w Londynie rozegrała się tzw. bitwa o utrzymanie. I nie chodziło bynajmniej o to, że o pozostanie w lidze walczyli ze sobą piłkarze Chelsea i Tottenhamu, a o to, że fani obu drużyn starli się ze sobą przed meczem na murawie w potyczce, którą niejeden średniowieczny kronikarz uznałby zapewne za pełnokrwistą bitwę. Niewiele później wokół stadionu Millwall było jeszcze ciekawiej, a wielogodzinna awantura skończyła się tym, że rannych liczono na tuziny.

 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze (wszystkich 1)

right_winger

99 komentarzy

13 listopad '14

right_winger napisał:

cyt. Podobnie do Leeds było niemal wszędzie tam, gdzie kluby przyciągały kibiców z dzielnic zamieszkałych przez białych Brytyjczyków. Także tych należących do klasy średniej. Najlepszym przykładem mogą być „Chelsea Headhunters”

Tak sie sklada, ze w czolowce hools Chelsea byli tez czarni, ktorzy i tak nie unikneli wyrokow za wybryki na tle rasistowskim. Byl to jeden z dowodow, ze medialny proces Headhunters byl glownie pokazowka, natomiast oskarzeni po latach dostali spore odszkodowania bo niewiele im udowodniono...

profil | IP logowane

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska