Dumne brytyjskie ekipy
Policja była bezradna. Stawała naprzeciw doskonale zorganizowanych gangów, które nie tylko rządziły trybunami, ale też zdobywały coraz silniejszą pozycję w przestępczym półświatku. Szło to bardzo szybko, bo złożyło się tak, że ich możliwości, a wraz z nimi zasoby finansowe i zdolność zapewnienia bytu „swoim”, rosły ze skokowym wzrostem bezrobocia. To zapewniało niemal nieograniczony dopływ rekrutów, których z jednej strony do chuliganerki pchał brak innych możliwości, a z drugiej przyciągał też przemawiający do wyobraźni styl nowych gangów.
Ten zaś zależał od sąsiedztwa, w którym dany gang powstał, i doskonale do niego pasował. Z jednej strony byli „the Zulu Warriors” z Birmingham. Bojówka, która skupiała ludzi należących do mniejszości etnicznych, a awantury rozpoczynała okrzykiem: „Zulus! Zulus!”. Ta grupa zaistniała dopiero w 1982 r., ale zapisała kilka kart w historii stadionowego chuligaństwa. Najważniejszą była zapewne ta z 1985 r., gdy Zulusi starli się ze wspomnianym już Leeds Service Crew, który z kolei pokreślał swoje rasistowskie sympatie i angażował się w działania Brytyjskiej Partii Narodowej. Po bitwie naliczono ponad 200 rannych, którzy zgłosili się lub zostali odwiezieni do szpitali, i jedną ofiarę śmiertelną. Wśród pobitych było 100 policjantów.
Podobnie do Leeds było niemal wszędzie tam, gdzie kluby przyciągały kibiców z dzielnic zamieszkałych przez białych Brytyjczyków. Także tych należących do klasy średniej. Najlepszym przykładem mogą być „Chelsea Headhunters” – grupa słynąca z niechęci do imigrantów, która nieraz nabierała bardzo realnego charakteru. Zdarzyło się na przykład tak, że ci samozwańczy „łowcy głów” po przegranym meczu wpadli do prowadzonego przez Amerykanina pubu z okrzykami: „Wojna! Wojna! Wojna!” i zatłukli na śmierć właściciela. Wszystkiemu towarzyszyły okrzyki: „Pier..... Amerykanie. Nie będziecie zabierać nam naszej pracy!”. Liderzy „Chelsea Headhunters” to zresztą ludzie, którzy byli wiązani ze skrajnie prawicowymi organizacjami w rodzaju Combat 18.
Podobnie jest w przypadku najsłynniejszego – za sprawą serii filmów poświęconych futbolowym chuliganom z Londynu, które weszły na ekrany kin około roku 2000 – londyńskiego konfliktu. Tego, w którym walczą ze sobą fani Millwall oraz Inter City Firm związana z West Ham United, a swoje do powiedzenia ma też Chelsea. Millwall jest zresztą w ogóle ciekawe, bo to jeden z niewielu klubów piłkarskich, który jest znany przede wszystkim z kiboli, a nie sportowych sukcesów. Tych pierwszych ma bowiem wyjątkowo brutalnych, a drugich nie osiąga od dawna. Bojówka nazywała się „Bushwackers”, a zasłynęła choćby tym, że opracowała stadionową broń – tzw. millwalską cegłę – którą dało się zrobić z namoczonej gazety oraz garści drobnych. Najchętniej była ona wykorzystywana w starciach z fanami z West Hamu, którzy w przeciwieństwie do swoich największych rywali byli towarzystwem raczej międzynarodowym, co tylko zaostrzało konflikt.
Wojna z kibolami
Po jednej z ustawek Bushwackersów – było to w 1985 r. – z kibolami Chelsea oraz West Hamu, kiedy raniono 31 policjantów, Margaret Thatcher wypowiedziała chuliganom wojnę. (Nie była to zresztą pierwsza wojna pani premier, bo miała ona do nich wyjątkową skłonność. Wcześniej walczyła wszak z Argentyną, górnikami i związkami zawodowymi). Rzeczywiście było z czym wojować, bo oprócz tego, że do starć dochodziło regularnie przy okazji meczów piłkarskich, liderzy bojówek korzystali z możliwości i rozwijali swoje małe „przedsiębiorstwa”. Gangi w drugiej połowie lat 70. i latach 80. stały się zapleczem dla zorganizowanej przestępczości, niekiedy zresztą przyjmując mafijną formę i kontrolując handel narkotykami oraz kryminalistów działających w ich rewirach. Na samych stadionach też było coraz gorzej.